Cóż to miała być za burza? Ledwie dwa smarki Wszechgrzmocącego doleciały do ziemi, a wody spadło mniej, niż potrafi wylecieć z nieszczekającego końca psa. Jednym słowem, nie był to popisowy numer na gitarę solo. Jednak z tego powodu Grzesiek, zwany Basiorem oraz Sławek, nie walili głową w mur budynku przy którym akurat stali. A był on przyozdobiony artystycznymi motywami, dokładniej czteroliterowym słowem, z oszczędności napisanym bez początkowego „C” oraz skrótem sugerującym, że autor Chce Wstąpić Do Policji.
– Idzie w końcu – powiedział Sławek, patrząc w kierunku nadciągającego Roberta.
– Aha – potwierdził krótkim, acz konkretnym wywodem Basior, ubrany w opinającą bluzę, która ze swoboda mogłaby obsłużyć łącznie Roberta ze Sławkiem.
– Cześć! Tak sobie szedłem i jak was zobaczyłem, wpadł mi w głowę genialny pomysł. Zagramy w grę! Pierwszy, który zaklnie przed wejściem do knajpy, ten stawia dziś cały wieczór.
– Cepie jeden! – przywitał kolegę Sławek – Głupsze pomysły od ciebie, to ma tylko Marian listonosz. Pamiętacie, jak kiedyś wymyślił, żeby rozwozić listy rowerem?
– Aha – stanowczo poparł go Basior.
– No i? Co w tym dziwnego klapsie? – dopytywał Robert.
– I niby nic, poza tym, że była zima i wyglądał jak „Taniec z gwiazdami”. Szczególnie kiedy dostąpił zaszczytu spotkania czoła z oblodzonym krawężnikiem i zobaczył tysiące gwiazd. A i ten jego taniec, to też niczego sobie.
– Lets the game begin – powiedział, naśladując Pana Piłę Robert.
– Dobra niewychędożone wypierdki hipopotama. Jedziemy z koksem! Pierwszy, który jest bez winy, niech rzuci kobietą, której obyczaje ważą mniej, niż jej makijaż – prowokował kolegów Sławek.
Szli jednak ostrożnie, w kierunku knajpy Zakroczek, żeby rozluźnić się po pierwszym terminie ostatniego egzaminu z letniej sesji. Biorąc pod uwagę możliwość przegranej w najbardziej debilnej grze, jaką mogli sobie wymarzyć, żaden z nich nie wychylał się przed szereg i dla świętego spokoju nie otwierał paszczęki. Prowokacyjnym wywodem ciszę przerwał dopiero Sławek.
– Wiesz co Robert? Ja to jednak podziwiam twoją mamę!
– Jakoś mnie to nie dziwi – odpowiedział niezmiernie zdziwiony.
– Ja chyba nie byłbym w stanie nauczyć chodzić kogoś, kto ma takie IQ jak ty. A jej się jakoś to udało. Musiała się całymi latami modlić do świętej Rity. Ty nawet jakbyś wymyślił deskę klozetową, to pewnie nie miałaby dziury.
– Aleś walnął klapsie obrzygany! – odburknął Robert. – A ty co się tak cieszysz chodzący antrykocie? – wypalił w stronę Basiora.
– Jak widzę, taką głupią gębę, to się zawszę cieszę!
– Właśnie! Teraz już wiemy czemu się nie golisz, dzbanie! – odbił piłeczkę Robert.
– Ciittt! – uciszył ich Sławek – Patrzcie na drugą stronę, na tą lafiryndę.
– To jest facet, barani sucie – wyśmiał kolegę Robert.
– Kozia szczyno! Ma cyc, mały ale ma! – nie dawał za wygraną Sławek.
– Basior ma większy i chyba jest facetem, przynajmniej tak deklaruje!
– Aha – Basior jednoznacznie potwierdził przynależność do płci niemuszącej kucać do sikania.
– Ale patrz na jej wary! Jakby ją pszczoła uwaliła.
– Ma detoks – wtrącił się między wódkę i zakąskę Basior, po czym szybko tego pożałował. Pozostała dwójka popatrzyła na siebie, potem na Basiora i wybuchła płaczliwym śmiechem.
– Detoks to ty będziesz miał, jak zamkną Mc Donalda.
– Patrzcie, patrzcie – wyrywał się z więzów niewiedzy i upodlenia Basior – toż to nasz kolega Palant idzie do Biedry. Wiecie co zrobił miesiąc temu?
– Hę? – zwięźle, acz treściwie zapytał Robert, bądź co bądź pochodzący z Podhala.
– No tak, ja piłem za powodzenie na egzaminie, a wyście zakuwali – przerwał Basior – i ja! – powiedział z naciskiem na zaimek ja – wyszedłem na tym zewsząd korzystniej. Nie dość, że nie wlepiałem ślipi we wzory, tylko skupiłem się na C2H5OH, to jeszcze ja zdałem na cztery, a wy ledwo na trzy zero.
– I co z tym Palantem, chodząca galareto? – irytował się świadom straconego przed miesiącem czasu Sławek.
– Cicho czopie! Otóż Palant ma głowę słabszą od konika polnego. Wypije trzy piwa i już po nim. Tak też się stało wtedy. Wypił i zniknął. Nie ma tej lewatywy i nie ma. Nagle wychodzi na wpół rozebrany z toalety. Sam. I z jego chwiejnie poskładanej relacji, można było wywnioskować, że poszedł za potrzebą do wc. Tam rzygnął do umywalki, najpierw symbolicznie, a potem już bez żartów i z pełnym zaangażowaniem. Następnie odkręcił wodę, a że umywaleczka taka mała, żebyś w niej nawet lalki nie utopił, to jego trofea wróciły do właściciela, a konkretnie na zewnętrzne odzienie.
– Piękna historia. Aż chce się żyć – zachwycił się Sławek.
– Palant nie dość, że jest palantem to ma jeszcze swoje alter ego, wtedy jest idiotą.
– Cudowne połączenie szamba z gnojówką – pławił się dalej w zachwytach Sławek.
– Kiedyś podrywał Heidi. Oczywiście delikatnie mu zasugerowała, że prędzej poliże własny łokieć niż jakąkolwiek część jej ciała, ale chyba nie zrozumiał od razu i dalej robił bardziej podkopy, niż podchody. W końcu mu się ten podkop zawalił z wielkim hukiem i zaczął się spotkać z trójzębną Grażynką, która powinna raczej zainwestować w randki z dentystą niż z Palantem, ale mając rozum wielkości karalucha, to i tak dobrze trafiła. Grazia nie paliła chyba tylko jak spała i jadła. Palant nieraz narzekał, że ma wrażenie, że całuje się z popielniczką. Byli ze sobą z miesiąc, ale zaszli za skórę Heidi. I ta cwana tapeciara powiedziała, że jak zjedzie z góry na dół Grażynkę, to się z nim umówi. I od tego pamiętnego wieczoru został singlem.
– Nie śmiejcie się z Palanta – niespodziewanie stanął w obronie Robert. – Też byście tacy byli, jakbyście słuchali disco polo.
Tak wysuniętemu argumentowi nie byłby wstanie oprzeć się nawet sam Herkules, więc dwóch studentów, a w zasadzie trzech, bo Basiora nie można przecież rozpatrywać w liczbie pojedynczej, zrobiło miny podobne do psa trzymającego w pysku kawałek kurczaka, który chwilę wcześniej znajdował się na talerzu i jednocześnie słyszącego głos pana, w którym można wyraźnie wyczuć głód i daleko idące niezadowolenie z powstałej sytuacji.
– Jestem nieco zaniepokojony… – ciągnął dalej Robert, widząc że pozostali ćwiczą miny.
– Zapomniałeś nogi ogolić? Cepie – Sławek powrócił na ziemię.
– Nie! Świński cycu! Dochodzimy już do knajpy, a wynik gry nadal pozostaje nierozstrzygnięty.
– Może Basior powie coś o zaliczeniu z termodynamiki – próbował jeszcze podpuszczać Sławek, także zaniepokojony dotychczasowym wynikiem.
– Aha – Basior bezczelnie zgasił prowokacyjne zapędy kolegi.
– Weź opowiedz – nalegał Sławek.
– Wykastrowana szczeżujo! – ryknął Basior i zaczął opowiadać. – Siedzę se na tym zaliczeniu, ciasno jak na listach wyborczych…
– Tobie wszędzie ciasno – wtrącił Robert i zaraz pożałować, czując jakby kawał mięcha zepchnął go z chodnika na ogrodzenie.
Więc siedzę se – kontynuował Basior – podchodzi kaprawy Zbyszek i rozdaje kartki z zaliczeniami. Wziąłem i piszę, piszę, to znaczy odpisuję ze ściągi, czuję, że dobrze idzie i rzeczywiście tak szło. Kaprawiec siedzi, bawi się pod stołem komórką, albo czym tam dysponuje, więc nie patrzy po sali, a ja piszę. Skończyłem, oddałem, idę za tydzień po wyniki, a tam niedostateczny. Okazało się, że krzywooki postawił z tyłu sali kamerkę i tym swoim smartfonem nią sterował. Pół sali nie zdało!
Robert ze Sławkiem zatrzymali wzrok na ustach Basiora, jakby chcieli z nich wyciągnąć wyraz, który powinien tu paść. Nie udało się…
W tym momencie poczuli, jak ich ciała absorbują pokaźny fragment kałuży, w który właśnie z impetem wjechała ciężarówka. Z takiego przyzwolenia do wydalenia z siebie najgorszych obelg skorzystałby każdy, ale nie oni, to znaczy nie teraz. Twarde bestie. Basior tylko zacisnął tak mocno zęby, że zgrzytnęły, jak hamujący pociąg. Sławek zrobił minę, jakby mu ktoś właśnie przejechał brzeszczotem po jajach. Za to Robert, po takim incydencie, stracił już wszelką na darmowe piwo.
Bo jak się ktoś kurwa pizdą urodził, to choćby chuj na chuju stawał (choćby nawet Robert wszedł na Palanta), za darmo piwa pić kutas jeden, nie będzie!