Powieść jest drugą częścią losów emerytowanego podkomisarza Rowickiego. Niestety pierwszego tomu nie mogłem nigdzie zdobyć, ale przypuszczam, że jego nieznajomość nie miała większego wpływu na kontynuację w Śmierci last minute.
Tytuł od początku sugerował, że możemy mieć do czynienia z komedią kryminalną. Okazał się jednak mylący, choć wątki satyryczne występują częściej, niż w innych powieściach autora.
Emerytowany policjant wybrał się, z dwa razy młodszą partnerką, na egzotyczne wakacje do Grecji, gdzie, oczywiście zupełnie przypadkowo, natknął się na trupa. I tak samo przypadkowo spotkał nielubianego kolegę ze studiów, który namawia go do wszczęcia śledztwa, ponieważ ofiarą jest jeden z Polaków ze zorganizowanego wyjazdu, na którym ów przebywał. Rowicki niechętnie podejmuje wyzwanie, co ma wpływ na relację z partnerką.
Robert Ostaszewski, jako doświadczony pisarz powieści kryminalnych, stosuje cała paletę środków właściwych dla gatunku. Głównemu bohaterowi rzuca kłodę pod nogi, w postaci niemożliwości prowadzenia formalnego śledztwa, ponieważ, po pierwsze przebywa na obcym terenie, a po drugie nie jest już czynnym policjantem. Poza wątkiem kryminalnym, rozbudowane zostały relacje z młodszą partnerką, które można rozpatrywać bardziej w kategorii romansu, niż historii miłosnej. Fragmenty obyczajowe poszerzone są o grecką egzotykę (potrawy, napoje wyskokowe). Przy czym autor dość mocno skupia się na relacji rodzimych turystów, przebywających na wczasach w południowej części Europy. Włącznie z głównym bohaterem rozpoczynają dzień w jednej z tamtejszych knajpek, racząc się ichniejszymi specyfikami alkoholowymi lub korzystają z urokliwych plaży. Następnie zostało wprowadzone napięcie, występujące między Rowicki, a nielubianym kolegą z Polski, którego zawsze uważał za idiotę, a z którym przyszło mu poniekąd współpracować. W ich relacji mamy okazję doszukać się humorystycznych dialogów. Po zakończeniu pewnego etapu śledztwa, akcja przenosi się do Polski. Oprócz zmiany miejsca, od początku fabuła toczy się na dwóch płaszczyznach czasowych, które w finale zostają zgrabnie połączone. Natomiast, z bardziej popularnych chwytów, autor nie stosuje cliffhangerów oraz, czego chyba najbardziej mi brakowało, nie rzuca dość jasnych podejrzeń na większą ilość bohaterów.
Pomimo tego, że kryminał został dobrze napisany, z właściwie wszystkim elementami, które powinny się znaleźć w tej konkretnej prozie gatunkowej, brakowało mi trochę elementów zaskoczenia. Złoczyńca został w pewnym momencie (zdecydowanie za wcześnie), podany właściwie na patelni. Autor także dość oszczędnie dysponował scenami z przemocą fizyczną. Na pewno na plus mogę ocenić, że nie brał przykładu z kolegów po fachu, którzy na siłę wplatają mordobicia i pościgi samochodowe. Jeszcze bardziej na korzyść przemawia brak wpędzenia w pułapkę głównego bohatera, na dwadzieścia stron przed końcem powieści, z której musi wyjść, cudem unikając śmierci.
Podsumowując, Śmierć last minute można śmiało zaliczyć do udanych powieści kryminalnych, z egzotycznymi wątkami obyczajowymi, okraszoną scenami satyrycznymi. Czyta się lekko, szybko i przyjemnie. Czasami może brakuje trochę zwiększonego napięcia, a w finale totalnego zaskoczenia. Niemniej mogę spokojnie polecać tę pozycję, głównie fanom rodzimych, współczesnych kryminałów.
No trudno się nie zgodzić 🙂 To tak jest, gdy czytelnik przeczytał już bardzo dużo kryminałów. Wtedy trudno go zaskoczyć 😉