30. Nauczyciel – poeta

Z atramentu na kartce zapuszcza korzenie,
Sieje myśli zagony i rymów mrowiska,
Sławy embriony trzyma z dala od pastwiska,
By ciągle mógł mieć jeszcze najskrytsze marzenie.

W poniedziałkowy ranek znów schodzi na ziemię,
Tonąc w lekturach, książkach, notatkach, zapiskach
Belfrowskim młotem wiedzę w głowy uczniów wciska,
Próbując żyć nauczyć młode pokolenie.

Ma tylko własny kubek od gorącej kawy,
Wie, że w nim nie zaparzy biletu do sławy,
I na ministra go nie będą koronować.

Lecz ma pięć wdowich groszy za posługę w szkolę
I pięć minut radości gdy pisze wieczorem,
Dlatego pewnie jeszcze nie zdążył zwariować!

29. Requiem

Mieli wręcz błyszczeć – młode mózgi, sól tej ziemi,
Spragnieni fleszów, kamer, rautów, piedestałów,
Zdolni magistrzy – więksi od swych ideałów
Z workiem pomysłów, które miały światy zmienić.

Lecz weszli po cichutku do pokoju cieni,
W którym wiele podobnych do nich materiałów
I pośród nich dopiero pojęli pomału,
Że życie na wszechwładnych i poddanych dzieli.

Wszak trzeba życie przeżyć – oby jak najlepiej
I tym życiem zasłużyć na swą dziurę w glebie,
Wierząc, że nie na darmo serce kłuli włócznią.

Koleżanki, Koledzy! Wiemy, że niestety
Po naszej śmierci płakać nie będą gazety,
Bo mamy tylko lub aż siebie dać Uczniom!

28. Wspomnienia

Dzwonek, mrówek marszruta, smutne miny, krzyki,
Labirynt korytarzy, kiepski podział godzin,
Ogoleni na łyso, wściekli, gniewni, młodzi,
Mapa Imperium, cyrkiel, sala od fizyki.

Trudne pytania, stopnie, klasówki, dzienniki,
Szyderczy uśmiech belfra, przemądrzały młodzik,
Płacz, nerwy, strach, zaćmienie, gorączka półroczy,
W garniturze polonez, matura, wyniki.

I poszli, tak jak przyszli w eleganckich strojach
Na studia, do Irlandii, ołtarza lub woja,
By włos facetom siwiał i tyły im żony.

A my wciąż tu ślęczymy, jak ciul w oślej ławie,
Chociaż lat nie ubywa i już łupie coś w stawie,
Czasem chcemy z powrotem usiąść z drugiej strony…

27. 21 marca

Wstali rano ochoczo – zaczęła się wiosna!
Dwudziesty pierwszy marca – nie prosi do klasy,
Poszli więc drogą, której nie znają atlasy,
Gdzie zamiast smutnych tablic leży dzika rosa.

Będą kwiaty sadzili na rozwianych włosach,
Wrót zwykle zakazanych nie zamkną im lasy,
Rozbudzone kukułki dodadzą okrasy
I do ziemi się zbliżą odległe niebiosa.

Najgorzej jest z tą piątką cholernych kujonów,
Którzy w tym dniu do szkoły poszli po kryjomu,
Żeby się podlizać profesorom starym.

Lecz jednak bardzo się na tym przejechali,
Bo ich na każdej lekcji dokładnie pytali,
Wszak belfrzy także chcieli wybyć na wagary.

26. Tablica

Zazwyczaj przy niej stoi wredna, brzydka baba
W kostiumie jak od sekty wiedźmina Rydzyka,
Na własnym cieniu myśli się często potyka
I oczy wytrzeszcza, jak rozjechana żaba.

Czasem wyjmie z umysłu (mniejszego niż kraba)
Myśl patetyczną, która niebiosów dotyka
I kredą po tablicy nieśmiało popryka,
Czekając kiedy woźny zadzwoni na sabat.

Ciężki jest los tablicy – wiedzy oceanu,
Na którym kredy kiecka się puszcza do tanów
Na liter piruety zamieniając rąbki.

Jakim by ona była nadnauczycielem,
Zamkniętym w prostokątnym płaskim, martwym ciele,
Gdyby nie ta cholerna władza w ręce gąbki.

25. Internat przy Modrzejewskiej

Stoi bezradny, szary jak papier w WuCecie
I chociaż chciałby jeszcze raz zatętni życiem,
To w płucach starych murów odczuwa gruźlicę
I częściej o Zaduszkach myśli niż o lecie.

Gołębi stado siedzi tam na parapecie,
Jedzą i wydalają zarazem obficie
Od kapelusza dachu po szarą piwnicę
Większy magazyn gówna, niż w miejskim szalecie!

Pomyślmy, kto jest winny, że się tak ześcierwił?
I że nagle zabrakło mu życiowej werwy
I zdycha, jak przy panu stara suka wierna!

A ja ostrożnie, żeby nie narażać pyska,
Całą śmierdzącą winę zwalę na ptaszyska,
Wszak to one dokładnie zasrały internat!

24. www.nasza-klasa.pl

Idą starzy koledzy do klasy bez ławek,
Gdzie koleżanki siedzą już z innym nazwiskiem,
Wszyscy trochę zdziwieni niezwykłym zjawiskiem,
Na tablicy ekranu piszą wspomnień skrawek.

Nie ma już lekcji, chociaż jest życia kawałek,
Każdy się chwali, jaką zdołał zdobyć miskę
I tę twarze zmienione, ale nadal bliskie
Czatują znów na dzwonek, żeby wyjść na kawę.

Nie rozlejmy tej kawy, jak czary goryczy,
Pan Czas już w zmarszczkach swoją prowizję naliczył
I w życia krajobrazy wplótł prawdy banalne.

Zamiast siedzieć, jak drzewiej przed telewizorem,
Otwieramy laptopy sobotnim wieczorem
I przyswajamy wiedzę w klasie – wirtualnej…

23. Zastępstwa

Wywiesili zastępstwa w galerii radości,
Bo jeden na wycieczce, a drugi w szpitalu,
Sensacji tyle, ile w mydlanym serialu,
Więc mimowolnie w nogach zatrzęsły się kości.

Uczniowie tak szczęśliwi, że gotowi są pościć!
A chorowali, żeby ściągi schować w szalu,
Lesz raptem wyzdrowieli wszyscy w każdym calu.
Sprawdzianu nie ma! Mogą się cieszyć z młodości!

Będą pili wieczorem w kuflu nieumytym,
Od rąk cuchnących petem odpoczną zeszyty
I paw bezkształtny będzie największym z prestiży.

A my miejmy nadzieję – my z tej drugiej strony,
Że gdy znikniemy z zastępstw i z podziału godzin,
Dostaniemy w nagrodę choć minutę ciszy…

22. Prawa ucznia – prawa belfra

Belfer na krótkiej smyczy musi trzymać nerwy!
Te psiska obślinione, z zębami na wierzchu,
Które spać mu nie dają daleko po zmierzchu,
Bo od pierwszego dzwonka szczekają bez przerwy.

Codzienny łomot w głowie, jak marszruta werbli!
Wśród słów nieprzepisowych, jeszcze gorszych gestów,
Gdzie niecierpliwość żąda rychłego protestu,
Lecz spać musi zamknięta, jak puszka konserwy.

Teraz belfer podnosząc na ucznia prawicę
Wysyła swą osobę przed sądu oblicze,
W którym sam siebie będzie zmuszony katować!

Ucznia trzeba pogłaskać, złożyć dziękczynienie
I pokajać się chwilę. Wszak rozporządzenie
Nie weszło, które każe belfra uszanować.

21. Ponury poranek

Łzy anielskie stadami zlatują na ziemię,
Stuk–stuk, puk–puk w parapet, jak uczeń spóźniony
W drzwi kołacze, szykując litanię obrony,
Z której wyrosnąć musi niezwykłe zdarzenie.

Po grzbiecie ciągle chodzą przemoczone cienie,
Chociaż kark dawno ponad zeszytem schylony,
Pod ławką w butach szepcą hydrozabobony
Porannych łez anielskich przemokłe sumienie.

Bierny smutek, nostalgia, jak mgła zawieszona
Nad kotlinami lekcji, w których marznie wrona,
Jak czarny prorok myśli bezsprzecznie ponurych.

Lecz po dżdżu trzech kwadransach Woźny od koronek
Wszechwładną ręką złapie nareszcie za dzwonek,
By jego dźwiękiem pognać w diabły czarne chmury.

20. ADHD

Wąż się wije po ławce – obślizgły i wstrętny,
Szczeka, jak na złodzieja, choć sam kraść potrafi,
Rytmicznie klaszcze w dłonie lub kogoś w łeb trafi,
Z dumą pokazuje, że gad z niego konkretny.

Naprzeciw niego siedzi człekokształt przeciętny,
Choć przed trzydziestu laty ochrzczony w parafii.
Chętnie by węża nożem między oczy trafił
I ścierwo jego rzucił w czeluści odmęty.

Tego gada – bez klatki oswoić potrzeba
I nie krojąc skalpelem otworzyć mu głowę
Aby dostrzec, że myśli buzują w niej zdrowe.

Pamiętajmy, że trudna jest droga do nieba!
I nie każdy myśl prostą przyswoić da radę,
Wszak gada wina w tym, że narodził się gadem.

19. Pan z ksero

Ma pod swą jurysdykcją szatańską maszynę,
Nie jest to kilof, kielnia, spychacz czy koparka,
Los świata nie zależy od jego zegarka,
Lecz on sam czasem tyka, jakby połknął minę!

Uczniowie bardzo często przynoszą mu kpinę,
Na korytarzu czasem go któryś osmarka,
Potem po prośbie przyjdzie, jak knot do ogarka,
A kumplom powie, że był odwiedzić padlinę!

Wszak bez dziennika w szkole każdy jest bezbronny,
Choćby był doskonały, jak ten gaz bezwonny,
To wśród młodych bezczelnie wredną wzbudza śmiałość.

I zwykle go traktują, jak ten worek zgrzebny,
Lecz on jest jak biustonosz, niby niepotrzebny,
To jakby nie popatrzeć podtrzymuje całość.

18. Woźny

Lat temu ze dwie dychy dziadek z siwą brodą
Stał już od siódmej rano przy wejściowej bramie,
Sprawdzał, czy tarcze uczniom dobrze chronią ramię,
W łapie ściskał dyscyplinę i minę miał srogą.

Anioł Stróż schowany pod drelichową togą
Czas dzwonkiem, jak zegarmistrz odmierzał starannie,
Aż technika wyssała mu jego zadanie.
I teraz wisi taki na prąd Quasimodo.

Więc młode pokolenie korzysta z techniki,
Łaciną plując w siebie, bezczeszcząc dzienniki,
Kopiąc po drzwiach pokoju nauczycielskiego.

W tym starym garbie szkoły, który ciągnął sznurek,
Była pięść ładu i do belfrów szacunek.
Został chaos i pusty gabinet woźnego.

17. Dwadzieścia osiem

Już się nawet nie cieszył, pomimo że zdrowy,
Bo dzwonek dzwonił, jak ten na katedrze,
On niby zamyślony, udawał, że mędrzec
Siwe włosy ukradkiem wyrywa mu z głowy.

Jak Minotaur korytarz przemierza państwowy,
Rzadko mu się przydarza, że okular przetrze
I słów krytycznych kilka pociśnie na wietrze,
Banalnych, ścierą czasu wytartych, nienowych.

Jeszcze się wódki czasem napije wieczorem
I lat dwadzieścia osiem wspomni w oślej ławie,
Zmarnotrawionych przed tym zbiorowym potworem…

Dwadzieścia osiem… przecież to jeszcze niewiele,
Ale wystarczy, żeby mógł być pewnym prawie,
Że już nie zdąży dobrym być nauczycielem.

16. Rzadkość

Uśmiechnął się! To rzadkość!!! Przecież siedział w szkole,
Gdzie smutnych twarzy więcej, niż ziemniaków w zupie,
A dolna szczęka górnej siostrze zęby chrupie
I nerwy pogo tańczą, jak pijane trolle!

On śmiał się z tymi z ławki, z tych którzy przy stole,
Wolał być bandażem, niż wrzodem na strupie,
Który do taktu starszym kolegom przytupie
I powie, że wraz z nimi przeżywa niedole.

Wszak on w garści miał życie! I sam żył w tym życiu!!!
Psy kośćmi karmił, ale nie dał odgryźć ręki,
Gdy trzeba było szczekał wraz z nimi piosenki.

Chociaż widział, jak inni konają w przegniciu,
Głęboko wierzył, że on – młody i szalony
Za lat trzydzieści będzie szczęśliwie spełniony.

15. Pani profesor (kiepska)

Uśmiechała się rzadko – głownie do ważniejszych,
Jej kożuchy i suknie dawno wyszły z mody,
A makijaż z ironią ujmował urody,
Wzgardę budząc nawet u pokoleń wcześniejszych.

Bała się tych od siebie niby mniej mądrzejszych,
Dla których była pejczem, postrachem i wrzodem,
Bo zamiast wkładać mądrość, jak zupę pod brodę
Wibrowała w przestworzach – naokoło wiedzy.

Mogła zostać kucharą w barze byle jakim,
Lecz bałaby się pewnie obierać ziemniaki
I smażyć na patelni rozebrane woły.

Tak więc ambitnie – chociaż jakby od niechcenia
Pali na ruszcie lekcji młode pokolenia,
Bo dzisiaj wrzód jest trudno oddzielić od szkoły.

14. Młody nauczyciel

Młody Pan nauczyciel ma minę nietęgą,
Dumny magister dumę zanosi do szatni
I jest jak płód zwierzęcy wypuszczony z matni,
W której geniuszów sfory, jak wrzody się lęgną.

Niby wykładnik musi się zmierzyć z potęgą,
Skromny, durny, malutki, lecz jednak dodatni!
Wyrzeźbiony przez życie, zżarty przez podatki,
Czeka, gdy jego dłonie po wypłatę sięgną!

Odrzuć wreszcie złudzenia młody profesorze!
Masz niebanalny rozum, który ci pomoże!
Zatem rozumiesz, że wkraczasz w świat prawdziwy!

Tutaj nie będziesz kręcił własnym interesem,
Szkoła wszakże jest piekłem, a uczeń jest biesem.
Naucz go, co sam umiesz – a będziesz szczęśliwy.

13. Matura

Ubrali garnitury sto dni po studniówce
I stoją strasznie smutni, jakby do ołtarza
Ich ojciec panny młodej złowrogo zapraszał,
Wręczając rezerwacji kwit na porodówce.

Ręce im równo drgają, jak po dużej wódce,
Pot do wtóru ze strachem zsuwa się po twarzach,
W wyblakłych oczach rozpacz panikę pomnaża
I rozwścieczonych nerwów gromadzą się hufce.

Mogli się przecież uczyć przez te lata cztery
Zamiast powtarzać belfrom odwieczne bajery,
By teraz się nie miotać, jak szalona bestia.

Pozostało im liczyć na ściągi i cuda,
Więc muszą teraz wierzyć, że może się uda,
A jeśli nawet noga… to przecież amnestia…

12. Renesansowy polonista

A co mi tu pan mówi?! Że jakiś Czechowicz???
I Homerem szpanuje! Czy pan wszedł do transu?
Z jakiej pan jest epoki? Chyba z renesansu…
Tak, jak ten taki jeden… No ten… Gombrowicz!

Niech pan już nas nie pyta co robił Kasprowicz,
Nie nasze tęgie głowy do takich niuansów.
I żeby wyjść na ludziów mamy wiele szansów.
A czy pan wie kto to jest Krzysztof Kononowicz?

Masz racje synu! Wszak nie dla was Mickiewicze,
Herberty, Kochanowscy, Reje, Sienkiewicze,
Słowaccy! NIE DLA CHAMÓW JEST SCHEDA KULTURY!!!

Lecz musisz synu głowę pochylić przed władzą,
Bo mimo, że nie czytasz, to oni ci dadzą
Zbezczeszczony papierek erzacem matury.

10. Lektury

Na półce stoją równo niezliczone tomy,
A w nich mężni Wokulscy, tchórzliwi Kmicice,
Zboczeniec Stolnik, który śmiał zabić Soplicę
I łódź Teletubisów płynie do Werony.

Nieznajome nazwiska szpecą pierwsze strony,
Jak glut z nosa spuszczony na modną spódnicę,
A pod nią zamiast halki – kartki niewolnice,
Tylko po to, by produkt stał się wypasiony!

Krew męczeńską, łzy matek nad mogiłą synów,
Wieki niewoli, zbrodnie, obozy, pięść Krymu
Na listę własnych zasług minister zamienia.

Bo przecież można teraz pominąć lektury,
Analfabeci mają prawo do matury!
Więc spalmy biblioteki! Wystarczą streszczenia.

09. Zima

Jeszcze ciemno – a drugie śniadanie zrobione
I nogi wolno drepcą w śniegu po kolana,
Wiatr w nim ziarna przebiera, jak w styczniowych łanach,
Ręka mrozu naciąga na uszy koronę.

Krzewy palców głęboko w kieszeniach zgarbione,
Słońce jeszcze wystygłe – pięć po siódmej z rana,
Cisza jęczy nad światem i droga zaspana
I wszystko od snu szczęścia bardzo oddalone.

Tak ciężko trzeba dreptać po lekcjach i książkach,
Choć nadziei nie widać w najmniejszych zalążkach
I jeszcze spory drogi kawałek do końca.

Kręgosłup wytrwałości niejedno wytrzyma,
Kręgów w nim nie połamie nawet ostra zima,
Bo wie, że kiedyś ujrzy pierwszy pomyk słońca.

08. Jesień

Wrzesień. Słońce zachodzi i wietrzyk zachłanny
Na pajęczynach włosów sentencje wyplata,
Do snu utula zapach minionego lata,
Liście zmęczone trwaniem składa w ikebany.

Mocniej biją gorące serca zakochanych,
W parku grupa młodzieży z butelką się brata,
Stada ptaków spragnione szerokiego świata
Zaczynają zaprzęgać do skrzydeł rydwany.

A ja siedzę już starszy o pół pokolenia,
Zdarnie łapię gołymi garściami wspomnienia,
Zakurzone w pamięci przerzucam toboły.

I wstyd mi teraz trochę – mówiąc między nami,
Że sentymentalnymi nie studzę się łzami,
Wszak, tak jak wtedy – jutro znów pójdę do szkoły.

07. Lato

Noc krótka, jak pyknięcie – nie kończy się z brzaskiem!
Słychać pieśń bez melodii, do wtóru z kogutem,
Jak dwa bratanki, chociaż każdy swoją nutę
Rozkoszy chce pointować innym szczęścia wrzaskiem.

Tuż obok fale toczą odwieczny bój z piaskiem,
Dzieciaki w nich się babrzą – z ubranek wyplute,
Zamki łapkami rzeźbią, jak stolarskim dłutem,
Słońce rumieńce wlewa na ich buźki dziarskie.

I tak trwają na krosnach beztroski rozpięci,
Rozciągnięci między czerwcami – wrześniami,
Szczęśliwi, jak dwa ciała na sianie w stodole.

Bardzo dobrze, że właśnie tak się ten świat kręci
I pozwala nie walczyć nam ze słabościami.
Wszak dwa miesiące można nie myśleć o szkole.

06. Wiosna

Na wiosnę czarne płoty wychodzą spod śniegu,
Matula Ziemia rodzi świeżutkie pokusy,
Na łące w berka grają młodziutkie krokusy,
Przebiśnieg wątłą nóżkę szykuje do biegu.

Bałwan nie mogąc znaleźć taniego noclegu
Postanowił opłynąć w słoneczne luksusy
I razem z zimnym smutkiem się udał w lamusy,
Zostawiając po sobie kilka czarnych piegów.

Tak, jak i on odchodzą kolejne tematy
I topnieją pod gąbką na tablicy daty,
Horyzont nosa sprytnie wącha koniec roku.

Na uczniów teraz łatwiej polują wagary,
Lecz wiosną trzeba jeszcze złapać los za bary
I przez czarny płot nogi szykować do skoku.

05. Rok szkolny

Gnają po grani grzbietu każdego z miesięcy,
Czasem zmęczeni grzęzną w mieliznach tygodni,
Gdy dzida w dziennik trafi, jak narzędzie zbrodni
I podmuch wiatru klęski swoje dzieło zwieńczy.

We wrześniu o kęs lata każdy gorzko jęczy,
W grudniu szukają wytrycha, żeby uciec z chłodni,
Na skraju wiosny wszyscy odpoczynku głodni,
By wreszcie czerwiec mógł się za wszystko odwdzięczyć.

I tak lata mijają, jak ziarnka różańca,
Po żniwobraniu pędzi kolejna szarańcza,
W małych, żółtych kurczętach rozkwitają kury.

Aż się dopełni w końcu ostatnia z koronek,
Ministrant do zakrystii odwiesi swój dzwonek
I niechybnie się zaczną dożynki matury…

04. Liceum

Jest lato piękne, ciepłe, błękit nieba, ptaki,
Jezioro czyste, fale, w oddali pagórek,
Brzdąc w krótkich gatkach ciągnie latawiec za sznurek,
Tuż obok zieleń łąki, a na łące maki.

Właśnie teraz zakwitły – tak niby dla draki,
Chociaż chciałby pewnie oszukać naturę,
W pąku zamknąć ponownie swych płatków kapturek,
Ukryć nim niecierpliwe dojrzałości znaki.

Niestety – już niedługo je zetną sierpami,
By flakony zdobiły pięknymi płatkami,
Kurząc się w gabinecie, jak mumie w muzeum.

Niestety! Los piękności i czasu kordonek
Życie na szpulę nawija, który ciągnie dzwonek,
Rozkazując niezwłocznie opuścić liceum.

03. Gimnazjum

To już nie jest skrzek marny, ale jeszcze nie żaby!
Słodkie słońce nad stawem rozświetla poranek,
W mętnej wodzie buzuje wataha kijanek,
A na brzegu ropucha obserwuje szkraby.

Maluchom wyrastają niebosiężne graby,
Powoli zaczynają łapać co jest grane
I staw dla nich za mały – niby stary dzbanek,
Z którego chcą się wydostać na świat – płazów sztaby.

To trzyletnie terrarium za słabo chronione
Musi wycierpieć młode pomysły szalone
I hamulca lewarek znaleźć na pokusy.

Bo jak tłumaczyć synom w szkolnym uniformie,
Że przed laty paroma w szkolnictwa reformie
Chodziło o to, żeby wprowadzić gimbusy.

02. Szkoła podstawowa

Żółte pisklaczki jeszcze w skorupkach na głowie
Idą równo gęsiego za matulą kwoką,
Ciekawe świata główki podnoszą wysoko,
Słuchając co nowego podwórko im powie.

Czasem strach ich ogarnie w spacerku połowie,
Gdy pies zaszczeka, albo cień zasłoni oko,
Wtedy do matki pędzą – naprzeciw wyrokom
I żółte ciałka kryją pod skrzydeł sitowie.

Tak przez sześć lat ta kwoka nierzadko zrzędliwa
Boje z własną słabością zmuszona wygrywać
I do dzióbków im wkładać mądrości wszechnicę.

Nie może baczyć na to, że piór mniej na grzbiecie,
Że bieda zamieszkała na dobre w powiecie
I gospodarz jej gorszą podaje pszenicę.

01. Wstęp

Zaraz tu przyjdą stwory czternastopalcowe,
Na czterech płaskich łożach zalegną wygodnie,
Dwie pierwsze pary, kiedy tylko ściągną spodnie,
Nagości faktów będą opisywać słowem,

Między udami uda wetkają zmysłowe,
Ponętą rymów słodkich złączą się swobodnie,
By zmysły budzić, kiedy pióro frazę skrobnie,
Wyjmując z kałamarza końcówki stalowe.

Embrion refleksji skapnie na mniejsze łóżeczka,
Gdzie będzie wzrastał w bólu, cierpieniu i krzyku,
Niecierpliwy, jak ciepła w granacie zawleczka.

W końcu, jak wrzód wybuchnie w niemałym mozole,
Pointy nagie piszczele zawiesi na stryku,
By mógł Poeta pisać sonety o szkole.

Facebook
Instagram