Taj Mahal
To nie klejnoty z mych oczu spadają
Idę bezradny po bruku przekleństwa
Dla Ciebie – Mumtaz dzwony smutno grają
Ja im wtóruję oktawą szaleństwa
Tulę Twe imię obłędną miłością
Przeklinam wszystko i gardzę mym tronem
Na wieki żegnam Cię żegnam z przykrością
Ja szach agrajski Jehan – Twój małżonek
Pozbieram wszystkie me szlochy i myśli
Przez lat dwadzieścia swą miłość opowiem
I wzniosę pałac który mi się przyśnił
Najogromniejszy na świecie grobowiec
Popatrz ma Muntaz jak kują marmury
I pot się leje od rana do nocy
Jak krwią poddanych ociekają mury
A na ich skórze diamentów lśnią oczy
Patrz ile straży musiałem powołać
Żeby świecideł nie kradły psubraty!
Żywotów ludzkich nie będę żałować
Dla Ciebie wszystko – dla nich stryk i baty!
Popatrz Kochana już kończą robotę
Więc palce im z rąk powyciągać muszę
Do piachu pognać bezczelną hołotę
Z ciała wytrzepać rozwydrzone dusze!
Patrz jak się cieszy ten nędzy architekt!
I cóż że dzieło nad dzieła wytoczył
Ostanie w życiu tak niesamowite
Ja mu w podzięce muszę wykłuć oczy!
Wszystko Ci dałem niosąc miłość w rękach
W swym mauzoleum spokojnie już leżysz
A mnie z zawiści Aurangzeb bękart
Kazał umieścić dożywotnio w wieży!
Patrzę przez kraty na lśniące Twe mury
Widzę jak ptaki zazdroszczą na niebie
Już wolno idzie cień śmierci ponury
Żebym położyć się mógł koło Ciebie.
2005-12-28