O moje imię nikt mnie nie pyta wprost,
Nie baczy jaki kolor ma mój włos
I nie przygląda się policzkom.
Choć przed nazwiskiem nie ma mgr
I nie zarabiam w miesiąc czterech zer,
To tutaj jestem kierowniczką!
Kiedy otwieram rano zacny kram,
Klientów różnych zawszę kupę mam,
Starannie każdy pieniądz liczę.
W kolejce wszyscy muszą grzecznie stać
I nikt tu rzucić nie śmie żadną mać,
To przecież dobro jest publiczne.
Dwa pięćdziesiąt, dwa pięćdziesiąt,
Tyle warte moje trony,
Dwa pięćdziesiąt, dwa pięćdziesiąt,
Kasa pluje paragony.
Wszak u mnie każdy jeden równy jest,
Czy się w garnitur wbija, czy też w dres.
Lub okiem do mnie skrycie mruga.
Zasadę tutaj jedną twardą mam:
Panowie wchodzą do mnie bez swych dam,
Bo tylko dla nich ta usługa.
Sam pan minister mym klientem był,
W paniki siodle do mnie gnał co sił,
Bym go obsłużyć mogła godnie.
I nie zrozumie cały durny świat
Tradycji, którą mamy tu od lat,
Że chłop rozpina u mnie spodnie.
Dwa pięćdziesiąt, dwa pięćdziesiąt,
Tyle warte moje trony,
Dwa pięćdziesiąt, dwa pięćdziesiąt,
Kasa pluje paragony.
Każdy potrzeby swoje różne ma,
Na posterunku zatem ciągle trwam,
By mogli upust dać ciśnieniu.
Niejeden jurny już dziękował mi,
Że przed nim szybko swe otwarłam drzwi,
Nie mogąc uciec przeznaczeniu.
Ten mój biznesik jakoś kręci się,
Matka natura wciąż klientów śle
I tylko czasem mydło kradną!
Lecz nagle skandal straszny – mówię wam!
Na Facebuku wrzucił jakiś cham,
Że tam w Galerii dają darmo!
Dwa pięćdziesiąt, dwa pięćdziesiąt,
Tyle warte moje trony,
Dwa pięćdziesiąt, dwa pięćdziesiąt,
Kasa pluje paragony.
2019-03-27