Jak manekiny siedzimy na łące,
Gdzie trawy tańczą, podniecone wiatrem,
Z góry z pogardą patrzy na nas słońce,
Bo w żywych ciałach widzi dusze martwe.
Przecież nie wzruszą nas te marne chmury,
Lekkie jak pierze, czyste jak dziewica
I nikt przekleństwa nie wyśle do góry,
Póki nie spadnie na nas nawałnica.
Patrzymy za to na sprawy przyziemne,
Ale z dystansem wszelkim do wszystkiego,
Więc nie wnikamy, czy muchom przyjemnie,
Gdy spożywają obok coś czarnego.
W oddali miasto stoi jak skazaniec,
A w jego żyłach fontanny i ścieki,
Ratusz pierś pręży, jak dorodny samiec
I smutek sieje dom starczej opieki.
Zadbana rzeźnia skrywa tajemnice,
(W zamkniętej księdze – zamknięte są krzyki)
W niej rzeźnik rano zjada jajecznice,
Potem inwentarz przerabia na szynki.
A za plebanią zawstydzony kościół,
Jakby już przestał śmierdzieć dobrobytem,
W niezgodzie z sobą Pana Boga prosi,
By lud obdarzył nieszczęścia profitem.
Pociąg turkoce po stalowych szynach,
Samolot leci nie wieszcząc wypadku,
Matka do szkoły odprowadza syna,
Urząd oblicza podatek od spadku.
A my siedzimy beztrosko na łące,
Nieważcy niby powietrze nad kładką
Ignorujemy myśli nas bolące
I scyzorykiem obieramy jabłko.
Choć moglibyśmy zabić prezydenta,
Albo obcym wojskom salutować,
Wolimy leżeć, jak opowieść drętwa,
Bo przecież łatwiej jest nam obserwować…
2012-03-02