Ilu z nas rękę wsadzi do wrzątku,
By gładką skórą świata nie głaskać,
Przecież w najlepszym nie jest porządku,
Że nawet kości kryjemy w maskach.
Iluż potrafi zedrzeć paznokcie,
Jak swoją starą koszulę z brata,
Jednych i drugich marnują krocie,
Przecież nikt nie chce, jak lwica drapać.
Ilu swe zęby wyrwie ze szczęki,
Dziąsła nieszczelne zostawi w ranach,
Po cóż nam w gębie szczegół niewielki,
Skoro nie chcemy ręki gryźć pana.
Ilu z nas język zetnie, jak trawę,
Przebitą wcześniej kosą kolczyków,
By się nie plątał jak źdźbło niemrawe,
Bo i tak nigdy nie wyda krzyku!
Ilu z nas nogi urwie w kolanach,
Choć zdrowe jeszcze są do cholery!
Lecz nie płacz po nich matko kochana,
Bo nigdy nie szły drogą kariery.
Jak psy zaszczute żyjemy w budach,
Kiedy pan idzie – tulimy ogon,
Czasem nam nawet szczeknąć się uda
I trochę szkoda, że dugą stroną.
Patrzymy w miskę, jak w oczy Boga,
W niej przecież życie i zmartwychwstanie,
A w duszach naszych tli się pożoga,
Jak tu wyszczekać najszczersze zdanie.
Kiedy nam zdjęli ciasne obroże,
Nikt z nas nie wiedział co z sobą zrobić,
Tak, więc stoimy w znajomych pozach,
Za które chyba nas lubią oni.
I tylko jedno ten nasz zwierzyniec
Pozwala uszyć miarą człowieka,
Który z lenistwa na świece słynie,
Za to na wszystko lubi narzekać.
2012-06-02