Weźmy pierwszego z brzegu pana Kowalskiego,
Normalny człowiek, poza brzuchem – nic wielkiego:
Dwie ręce – tyle samo tych kończyn na dole,
Głowa – odgrywająca drugorzędną rolę,
Żołądek i wątroba zużyte książkowo,
Do tego parę włosów rozwianych nad głową.
Życiorys pożyczony, jak podrzędny trunek
Dzielnie zaadoptował na własny rachunek;
Dyplom, praca i pierwsza żona – bez rozwodu
Do tego dom rodzinny, w nim dwójka bachorów,
Żyje bardzo spokojnie, kłopotów unika,
Nie boi się proboszcza, ani komornika.
I chociaż czasem uśmiech mu mordę wygniecie
To wygląda, jak śledzie w na półce w markecie,
Zamknięte szczelnie w małym słoiczku istnienia,
Niemające mądrego nic do powiedzenia,
Tylko w cebuli leży wielce zawstydzony
A obok niego innych Kowalskich miliony.
W zasadzie mógłby umrzeć już jutro nad ranem,
Wszakże życie jest rzeźnią a on był baranem,
Ale nie zdołał życia naciągnąć na rogi
I wiekopomnej wzniecić (jak Neron) pożogi.
Zatem, czy póki zdrowie i Bóg nam pozwala
Warto poszukać w sobie troszeczkę cezara?