Księżyk Jarosław – Hydra

Fan powieści fantasy oraz autor jednej z nich (Pytia44), zawodowo informatyk, postanowił połączyć swoją pasję z doświadczeniami pracy w korporacji. Co z tego wyszło? Hydra.

W mitologii grackiej hydra przestawiona jest jako wielogłowy potwór wodny. Jarek przeniósł ową symbolikę do korporacji. Hydra rozpościera swoje macki na pracowników, pragnie władzy absolutnej i pełnej kontroli nad ludźmi.

Książka została napisana w narracji pierwszoosobowej, w formie pamiętnika, choć typowy zapis dziennikowy występuje tylko na początku każdego rozdziału, następnie autor dość swobodnie przedstawia wydarzenia z danego dnia.

Głównym bohaterem jest niejaki SeniorDevGeek, który potem dwa razy zmienia swoje imię, pseudonim, czy też stanowisko. Pozostałe postacie także przybierają imiona zgodne z ich pozycją w korpo. Zabieg dosyć ciekawy, mający głębsze, symboliczne znaczenie, które wskazuje, że w takim przedsiębiorstwie nie pracuje Kowalski ani Nowak, tylko młodszy programista, czy starszy HR-owiec.

Oczywiście musiało się tutaj pojawić słownictwo typowe dla ludzi związanych z korpo, a także, w mniejszym wymiarze, z branżą IT. Osobiście uważam, że tego pierwszego jest za dużo, ewentualnie, brakuje przypisów, przez co dość ciężko się czyta niektóre fragmenty. Część z tych pojęć została wyjaśniona przez samego SenioraDevGeeka, części znaczeń można się domyślić, jednak dla kogoś spoza branży treść może być trudna w odbiorze.

Jarek napisał groteskę, przerysowując korporacyjny obraz. Sprowadził ludzi do roli robotów, ocenianych i ponoszących za swoje czyny kary, czy też zdobywających nagrody. Zostali oni podzieleni na cztery kategorie, (w tym wypadku celne zaczerpnięcie z rzeczywistości), jednak nad losem ich wszystkich władze ma hydra.

Sama fabuła jest dosyć prosta, akcja rozgrywa się w jednej linii czasowej. Niektóre sytuacje humorystyczne, parę razy sytuacja, której się czytelnik nie spodziewał. Ale nie to stanowi o sile tej książki.

Uważam, że przedstawione wydarzenia, mniej lub bardziej symboliczne, a także mniej i bardziej realne, można z powodzeniem przenieść na szerszą, ogólnoludzką płaszczyznę. Autor wpuszczając czytelnika do korporacji, pokazuje jak bardzo jest on zależny od innych. Czytając, nie sposób się nie zastanowić, w jakim punkcie się właśnie znajdujemy. Jak, tak naprawdę, mało zależy od naszych wyborów, w porównaniu z decyzjami innych, które mają wpływ na nasz los, pracę a w konsekwencji na życie. Zagłębiając się w tę historię, może nawet niespecjalnie skomplikowaną czy też fascynującą, docieramy naprawdę głęboko. Można powiedzieć, że Jarek w nudnych (nie w nudno opisanych, żeby była jasność), dość oczywistych i nieco przerysowanych wydarzeniach, mających miejsce w korporacji, przemycił prawdy ogólne.

Oprócz tych ukrytych treści dostajemy dość dużą liczbę niedopowiedzeń. Książka jest krótka, w miarę skondensowana i prawdopodobnie niewyjaśnienie kilku wątków było zabiegiem celowym, i przemyślanym. W innych przypadkach czytelnik pozostaje w niepewności, mając do wyboru dwie sprzeczne wersję, przedstawione przez dwóch bohaterów. Zatem pewne kwestie zostają otwarte, natomiast całość zamknięta jednoznacznym stwierdzeniem.

Przypuszczam, że na „Hydrę” inaczej będą patrzeć ludzie związani z korpo, inaczej pracujący w dużych zakładach pracy i inaczej mający kilku współpracowników. Konfrontacja osób z tych trzech grup byłaby niesłychanie ciekawa.

Podsumowując, Jarek Księżyk w nieco przerysowanym obrazie korporacji przemycił wartości ogólne, dające możliwość głębszych przemyśleń. Myślę, że w „Hydrze” korposzczury odnajdą samych siebie, a inni czytelnicy będą mieli okazję do przeanalizowania układów hierarchicznych i wpływów na nich wywieranych.

Lebda Małgorzata – Łakome

 

Kiedy poetka zabiera się za pisanie prozy, to musi wyjść z tego coś niesztampowego, trafiającego w inne obszary czytelnika, niż czynią to zawodowi prozaicy. Ale po kolei…

Na okładce pod tytułem, mniejszymi literami, znalazł się dopisek „powieść”. Biorące pod uwagę jednowątkową fabułę, raczej zakwalifikował bym tę książkę jako nowelę, lecz najbliżej jej chyba do formy pamiętnika, pisanego bez dat. Ale nie po okładce…

Główną osią książki jest choroba, która przyszła do domu i ulokowała się w ciele babki. Podmiot liryczny, wypowiadający się pierwszoosobowo, przyjeżdża na wieś, żeby wraz z siostrą Ann sprawować opiekę w drodze do nieuniknionego.

Tłem książki są opisy życia wiejskiego, ale w tym wypadku zupełnie niesielskiego. Dom, w którym w dzieciństwie mieszkała główna bohaterka, trzeba przemeblować do potrzeb ostatniej prostej, na której znalazła się babka.

Sceny nie zostały opisane zwykłym, prozaicznym językiem, ale zawierają mnóstwo metafor, które można próbować odczytywać na kilku płaszczyznach. Zawierają głębokie przemyślenia na różne tematy. Niewątpliwie jest to największy atut tej książki. Może brakuje nieco rozważań na temat spraw ostatecznych i tego co po drugiej stronie.

Całość została podzielona na krótkie rozdziały, które de facto mogłyby być pojedynczymi kartkami z pamiętnika. Każdy z nich zawiera pewien obraz spisany prozą z pogranicza prozy poetyckiej. Przedstawiona symbolika jest dosyć prosta w odbiorze i w miarę jednoznaczna. Biorąc pod uwagę objętość trzystu stron, zamierzony sens zbyt zakamuflowanych metafor mógłby nie trafić prawidłowo do czytelnika. Oczywiście pewne fragmenty można analizować pod kątem znalezienia w nich głębszych poziomów.

Pod tą poetycką otoczką, jaką jest forma, autorka przemyca surową prozę życia. Oprócz wspomnianej śmiertelnej choroby babki, poznajemy problemy z którymi muszą borykać się ludzie mieszkający na wsi. Między innymi – dom wymagający remontu, czy też dzikie zwierzęta atakujące dobytek mieszkańców. Muzyka, jak to poetycko przestawiła autorka, docierająca z sąsiadującej z domem rzeźni, powinna uświadomić surowość życia na wsi, szczególnie mieszkańcom większych miast, którzy efekt końcowy widzą dopiero na talerzu.

Opisane zostały także rzeczy przykre, które są we współczesnym świecie na porządku dziennym, a mianowicie wizyta rodziny, odwiedzającej krewnych dopiero w momencie, kiedy ktoś stoi nad grobem. Co więcej, zostało to sprowadzone do przykrego obowiązku – bo trzeba, bo tak wypada, a gdzie byli wcześniej?

Zwierzęta, przede wszystkim, ale także rośliny, zajmują w książce szczególne miejsce. Od okładki począwszy. Przedstawione zostały z różnych punktów widzenia. A także pełnią różne role, co poszerza przedstawiony obraz wsi.

Bardzo ciekawa i niejednoznaczna jest postać Ann, siostry głównej bohaterki, która jej towarzyszy podczas choroby babki. Czytając, zastanawiałem się, czy jest to postać realna, czy tylko wyimaginowany stwór podmiotu lirycznego, czy też jej pewien alter ego. Do tej pory nie wiem, więc mogę tylko stwierdzić, że wprowadzenie postaci Ann, było bardzo dobrym zabiegiem.

Podsumowując, Łakome jest bardzo ciekawym zapisem wydarzeń toczących się na wsi wokół śmiertelnie chorej osoby. Mnogość spostrzeżeń, opisów przyrody, a także zachowań ludzkich, przedstawionych w konwencji poetyckiej, mocno oddziałuje na czytelnika i nie zostawia go obojętnego, wobec tego, co właśnie przeczytał.

Polecam z czystym sumieniem!

Widerski Adam – Sznyta

W trzecim kryminale autorstwa Adama Widerskiego otrzymujemy mocną dawkę wrażeń, zawiłą, wielowątkową intrygę i dobrze schowanego mordercę.

Motywy pedofilii i zabójstw z najgorszej półki, czyli dzieci, ostatnio często goszczą na kartach rodzimych kryminałów. Niewątpliwie oddziałują one mocno na czytelnika. Nie inaczej jest także w przypadku Sznyty. Jednak autor nie posunął się do ekstremalnych opisów zbrodni na dzieciach w stylu Maxa Czornyja. Mając w pamięci niedawno przeczytaną książkę Przemysława Piotrowskiego „La Bestia”, opartą na biografii największego mordercy wszechczasów (głównie dzieci w wieku 8-14 lat), Louisa Garavito z Kolumbii, trudno sobie wyobrazić, żeby jakikolwiek fikcyjny bohater literacki posunął się dalej i wywarł bardziej negatywne wrażenia. Niemniej w Sznycie nie dostajemy taryfy ulgowej.

Na uwagę zasługuje wielowątkowość powieści oraz dwie osie czasowe. Główna akcja rozgrywa się w roku 2020, a retrospekcje nawiązują do losów mordercy od dzieciństwa do pełnoletności. Powiązań w książce jest bardzo dużo, co chwilę dostajemy nowe tropy i kolejne wątki. Informacje przekazywane przez autora są systematycznie, a finalnie otrzymujemy logiczne zestawienie całej układanki.

Bohaterowie zostali mocno wykreowani, choć nieco stereotypowo. Komendant wydaje się być karierowiczem i chamem w stosunku do przełożonych. Patolog, który jest najciekawszą postacią drugoplanową, tryska czarnym humorem i oczywiście policjanci uważają go za najlepszego fachowca w kraju. Niestety jego występy można uznać za gościnne. Stanowią one przeciwwagę do przytłaczającej atmosfery zbrodni dokonywanych na dzieciach. Aspirant Iwan Brzostek także jest postacią bardzo charakterną. Bezkompromisowy aspirant, kojarzący się z filmowymi bohaterami granymi przez Arnolda Schwarzeneggera. Najbardziej przeciętny wydaje się podkomisarz Adrian Perg, będący głównym śledczym, niemniej nie jest on nijaki, może nieco za miękki jak na pierwszoplanową postać. Być może na jego przykładzie autor chciał przełamać powszechnie obowiązujący schemat twardego gliny, alkoholika, rozwodnika, działającego na granicy prawa, a nierzadko poza nią. Perg ma żonę i dziecko, którego los, w świetle zaistniałych wydarzeń, został zagrożony. Zamiast palić papierosy, podjada krówki. Bohaterów drugoplanowych, głównie związanych ze śledztwem, występuje dużo, moim zdaniem nawet nieco za dużo. Był moment, kiedy nie umiałem powiązać nazwiska z konkretną postacią. Większość z nich została przedstawiona w taki sposób, że czytelnik mógł wyrobić sobie o nich pewne zdanie.

Sam wątek kryminalny stanowi bardzo duży procent powieści. To także pewne przełamanie stereotypu. Autor bardzo skromnie wprowadza historie poboczne, w porównaniu do większości współczesnych kryminałów, gdzie mocno rozbudowane są wątki obyczajowe czy miłosne. Także, częste w kryminałach, sceny erotyczne, służące jako przerywnik w śledztwie, w tej powieści nie mają miejsca. Jako, że Sznyta jest stosunkowo długa, śledztwo kilkakrotnie wydaje się być rozwiązane, jednak patrząc po ilości stron pozostałych do przeczytania, czytelnik automatycznie orientuje się, że morderca nadal ma się dobrze. Gdzież zatem chowa się ten złoczyńca? A chowa się dobrze. Być może pomaga mu w tym mnogość bohaterów.

Podsumowując – Sznyta to solidny, rozbudowany kryminał, z dobrze wykreowanymi bohaterami, wśród których czai się nieoczywisty morderca, bez zbędnych podhistorii i sztucznie tworzonych konfliktów pomiędzy policjantami. Autor nieco łamie stereotypy, skupiając się głównie na wątku kryminalnym.

 

 

Borlik Piotr – Labirynt

 

Pisarz dał się poznać jako autor owianych tajemnicami kryminałów, takich jak m.in. „Czterdzieści dusz”, czy też „Tajemnica Wzgórza Trzech Dębów”, a także opartej na motywie ciągu Fibonacciego, „Boskiej proporcji”. Sądząc po tytule, a nawet okładce, równie tajemniczym powinien okazać się „Labirynt”. I w tym jednym czytelnik nie powinien być zaskoczony.

Tomasz Jasiński otrzymuje serię rysunków labiryntów, do których znalezienia, a następnie ich przejścia, zostaje zobowiązywany. Ów motyw nawiązuje do tragicznych wydarzeń, które miały miejsce w przeszłości.

Akcja toczy się na trzech płaszczyznach czasowych, następujących przemiennie. Do tego narracja prowadzona jest trzecioosobowo, z dwóch punktów widzenia, Anny i Tomasza Jasińskich. Ten zabieg kompozycyjny jest niewątpliwe dużym plusem książki, takie skakanie po osi czasowej dostarcza czytelnikowi dodatkowych wrażeń, choć tych na pewno nie brakuje. Napięcie jest wyczuwalne od początku do końca. W powieści nie ma zbędnych zapychaczy, z których niewiele wynika, być może dlatego, że jest ona stosunkowo krótka, ale przez to nieprzegadana i nudna.

Przypuszczam, że jednym z założeń autora przed przystąpieniem do pisania „Labiryntu”, było zapędzenie czytelnika w kozi róg. Wprowadza elementy niepewności, podrzuca pewne tropy, ale przede wszystkim stara się nas skierować na lewe sanki. A ponieważ nie jest to klasyczny kryminał, z trupem i śledztwem, jesteśmy dodatkowo zdekoncentrowani. Stopniowo dostajemy pewne informacje, które zmuszają nas do zastanawia się, kto jest odpowiedzialny za podrzucanie labiryntów.

Główne postacie zostały przestawione dość pospolicie, można powiedzieć, że są z krwi i kości. Zauważalne jest nacechowanie w pewnych kierunkach, które nie są bynajmniej przesadne. Nie mamy zatem do czynienia z superbohaterami, ale z także nie obserwujemy tu postaci nijakich. W przypadku „Labiryntu” to nie bohaterowie ciągną za sobą czytelnika, ale akcja sama w sobie.

Powieść pod względem gatunkowym została niejednoznacznie zakwalifikowana (przez księgarnie i fora internetowe). Osobiście bardziej skłaniam się w kierunku thrillera niż kryminału. Trzeba podkreślić, że także przez to jest to dość oryginalna pozycja, choćby w porównaniu do poprzednich książek autora. Mam dość mocne skojarzenia z amerykańskim przemysłem filmowym, głównie horrorami, chociaż nie mamy tu do czynienia z mocami nadprzyrodzonymi.

Zauważyłem też słabsze strony powieści, niemniej są one na tyle nieważkie, że nie mają większego wpływu na ocenę „Labiryntu”, przypuszczam także, że niewielu czytelników je zauważy. Konkretnie chodzi o stronę realistyczno-logiczną. Uważam, że pewne wydarzenia są nieco naciągane (lecz do wybronienia), a bez tego autor nie osiągnąłby zamierzonego efektu.

Podsumowując, uważam „Labirynt” za jedną z trzech najlepszych powieści, wydanych w 2022 roku (piszę te słowa w połowie lipca, po przeczytaniu ok. 60 pozycji). Powieść cechuje warta akcja, napisana bez błędów stylistycznych i bez zbędnych wstawek, z minimalną ilością wulgaryzmów, co rzadko się zdarza w tego typu książkach. Z czystym sumieniem polecam!

 

Księżyk Jarosław – Pytia ‘44

 

Pytia ’44 to powieść fantazy osadzona w Warszawie podczas drugiej wojny światowej.

Tytuł nieco tajemniczy, zdradza wprawdzie rok, w którym rozgrywa się akcja, natomiast imię kapłanki przepowiadającej przyszłość, raczej nie jest powszechnie znane. Aby się dowiedzieć, jaką rolę pełni w powieści Pytia, musimy poczekać do finału.

Głównym bohaterem jest Oleg Romanowicz, carski podpułkownik. Niespodziewanie i niewytłumaczalnie zostaje on przeniesiony do 1944 roku, na ulice powstańczej Warszawy. Udaje się do hotelu Prudential. Poznaje tam pozostałych bohaterów powieści, którzy pochodzą z różnych stron świata, a co ważniejsze z różnych czasów (przeszłości i przyszłości).

Bohaterowie pozostają w swojej enklawie, zastanawiają się skąd się tam wzięli. Ich głównym celem jest spotkanie z Wyrocznią. Nikt jednak nie wie, kiedy ono nastąpi i gdzie do niego dojdzie. Żyją tam niemal jak w domu Wielkiego Brata, nad którym wydaje się czuwać owa Wyrocznia. Mogą wprawdzie opuszczać budynek i obserwować walcząca Warszawę, ale niesie to za sobą niebezpieczeństwo utraty życia podczas bombardowania czy ostrzału.

Podczas pewnego rodzaju uwięzienia, w bohaterach budzą się instynkty, gromadzą napięcia, które wyładowują wzajemnie na sobie. Osadzeni w Prudentialu nie znają siebie, co umożliwia im pokazanie się z jak najlepszej strony, niekoniecznie zgodnie z prawdą. Ponieważ pochodzą oni z różnych epok, niektóre z kłamstw zostają zdemaskowane. Z kolei pochodzący z przeszłości niedowierzają tym z przyszłości, kiedy opowiadają o tym, co się stało w międzyczasie. Dodatkowe konflikty związane są z narodowościami pochodzenia poszczególnych osób. Trwa wojna, w której po przeciwnych stronach walczą narody bohaterów, między innymi Polacy, Niemcy i Rosjanie.

W warstwie socjologicznej autor pokazał odwieczne mechanizmy przenikania dobra i zła. Bohaterowie prezentują pewne postawy i wartości, którymi kierują się ludzie. Biorąc pod uwagę, że pochodzą oni z różnych okresów historycznych, pole manewru do prowadzenia dyskusji zostało nieco poszerzone, w stosunku do standardowej powieści obyczajowej.

Ważnym atutem powieści jest niewątpliwie tło historyczne. Miejsce, a także czas akcji, osadzono w samym środku drugiej wojny światowej. Od bombardowań drżą mury Prudentialu, Romanowicz udaje się kilkakrotnie na ulice Warszawy, przez co czytelnik dostaje wycinek okrucieństwa spowodowanego przez okupantów. Za sprawą bohaterów przenosimy się między innymi do carskiej Rosji, czy dworku szlacheckiego, a że mamy do czynienia z powieścią fantazy, dostajemy informację o wojnie Japońsko-Chińskiej, toczącej się w kosmosie.

Największym minusem książki wydaje się dosyć monotonna akcja, niekiedy też zbyt długie opisy. Także być może obecna sytuacja międzynarodowa niekoniecznie korzystnie wpływa na zapotrzebowanie na literaturę tego typu. Ale pamiętajmy, że Pytia powstała dużo wcześniej.

Podsumowując – powieść fantastyczna Pytia ’44, poprzez połączenie z elementami socjologicznymi i historycznymi staje się oryginalną pozycją. Napięcia występujące pomiędzy bohaterami oraz ich postawy, pozwalają czytelnikowi dokonać osądu poszczególnych postaci.

Arczyńska Zuzana – Ambitna Emilka

 

Po opisie książki, sugerującym, że będzie ona o wschodzącej gwieździe disco polo, miałem mieszane uczucia. Jednak znając wcześniejsze dokonania autorki, wierzyłem, że stanie na wysokości zadania i się nie pomyliłem.

Tytułowa Emilka jest tanatokosmetolożką. Słowo na tyle rzadko używane, że nawet Word je podkreśla jako błąd. Można powiedzieć, że zawód malarza trupów jest także specjalizacją nieco niszową, za to dla pisarza stwarza szerokie możliwości.

Autorka szybko wpędza Emilię w kłopoty. Traci swoją ukochaną pracę przy trumnach i zostaje bez zasiłku. Od razu poznajemy jej zaradność, kiedy twardo targuje się z żoną zmarłego szefa. Wychodzi z tego obronną ręką. Przynajmniej tak się jej wydaje. Następne problemy czyhają na każdym kroku.

Emilia została wykreowana jako postać niejednoznaczna, z wieloma sprzecznościami w samej sobie. Z jednej strony nieco naiwna dziewuszka, pokroju fanów disco polo, która chce swoje ambicje rozwinąć jako tekściarka w owej branży. Z drugiej strony daje się poznać jako asertywna młoda kobieta, twardo stąpająca po ziemi.

Drugą kluczową postacią w powieści jest Paulina, siostra Emilii, która zdaje się być prawie jej przeciwieństwem. Wraz z mężem i dwójką trzyletnich bliźniaków (Majkiego i Brajanka) stanowią typową patologiczną rodzinę pokolenia 500+. Zakłamana, bezrobotna, wiecznie żerująca, nie tylko na państwowym socjalu, ale także na najbliższej rodzinie. Przez swoją głupotę i naiwność spotyka ją przykra niespodzianka. Natomiast wielce wątpliwym wydaje się, czy wyciągnie z niej jakiekolwiek wnioski na przyszłość.

Pomiędzy siostrami, a także ich także patologicznym ojcem, fanem rodzimych alkoholi i niemieckiej branży pornograficznej, wybucha konflikt. Kartą przetargową stają się dzieci. Wytwarza się napięcie i nakierowuje czytelnika do wydania osądu na poszczególne osoby.

Narracja prowadzona jest głównie z dwóch punktów widzenia, Emilii oraz Pauliny. Losy sióstr przeplatają się przez znaczą część powieści, co okazuj się być bardzo dobrym zabiegiem. Także zawiera się w tym stopniowanie napięcia. Raz wydarzenia z życia jednej, a raz drugiej kobiety okazują się ciekawsze. Taki chwyt niewątpliwie napędza czytelnika.

Język bohaterów jest żywy, często ostry. (Autorka przyzwyczaił nas już do tego wcześniej). Uważam to za duży plus, choć liczne osoby stoją na stanowisku, że postaci powinny się wypowiadać piękną polszczyzną, pozbawioną wulgaryzmów. Oczywiście środowisko z jakiego wywodzi się Emilka, a także napięcie wytwarzające się podczas rozmów, nakazują wręcz sięgnięcie po obraźliwe wyrazy.

Opisywane losy sióstr podsycaną są humorem, głównie czarnym, dla niektórych pewnie nawet niezbyt smacznym. Mnie osobiście sią on bardzo podoba. Nie jest go jednak za dużo. Autorka nie starała się go na siłę wtłoczyć do każdego rozdziału. Nie posuwała się też do abstrakcji. Może szkoda? Niemniej skutecznie rozładowuje on napięcie, wynikające z prowadzenia nieodpowiedzialnego trybu życia. Warto także zaznaczyć, że niektóre humorystyczne sytuacje nie są przedstawione wprost, a wynikają one z pewnego procesu dokonującego się w życiu bohaterek.

Całościowo książkę można uznać za gorzką satyrę na beneficjentów 500+, czy też zatrudnionych w mocno rozwiniętym w Polsce koncernie „szlachta nie pracuje”. Trzeba także zauważyć, że poza kpiną z wydających niezarobione pieniądze, poruszone zostały w książce poważne tematy. I choć nie są one główną osią wydarzeń, stanowią istotne tło, które pozwala spojrzeć na tę pozycję w głębszym wymiarze.

Kasiuk Anna – I będę cię kochać aż do śmierci

Autorka przyzwyczaiła swoich czytelników do przedstawiania losów kobiet, często po przejściach, uwikłanych w różne związki i muszących podejmować trudne decyzje. W tym przypadku mamy do czynienia z podobną sytuacją, ale czy na pewno?

Dzień przed ślubem głównej bohaterki, Rity, jej niedoszły mąż, Tomasz, nie pozwalając dotykać narzeczonej, wdaje się w bójkę, w wyniku której popełnia zbrodnię i trafia na kilkanaście lat do więzienia. W kolejnym rozdziale przenosimy się do czasów współczesnych, w których Rita jest związana z innym mężczyzną. Ma dwójkę synów, pensjonat, konie i niełatwe relacje z mężem. Kłopoty zaczynają się piętrzyć, kiedy z więzienia wychodzi Tomasz i postanawia się zbliżyć do niedoszłej żony. Dodatkowo w bliskim otoczeniu Rity kręci się jeszcze ktoś.

Największym plusem powieści jest kreacja głównej bohaterki. Została przedstawiona w sposób jak najbardziej niejednoznaczny. Uważam, że ma w sobie wszystkie atuty, żeby podzielić czytelników na tych, którzy staną za nią murem i na tych, którzy będą wobec niej skrajne krytyczni. A znając jej przeszłość, o której dowiadujemy się stopniowo oraz sytuację bieżącą, możemy być zmuszani do zmiany zdania na jej temat. Życie Rity jest podróżą, jak się okazuje nieustanną, pomiędzy szaleństwem a rozsądkiem. Pomiędzy wolnością a złotą klatką, do której została zamknięta, w wyniku zdarzeń przyczynowo skutkowych.

Czytelnik musi się zmierzyć z czterema bohaterami, którzy mają swoje za uszami. W zasadzie wszyscy są postaciami negatywnymi, a najgorsza z nich jest Rita. Jednakże została ona przedstawiona w taki sposób, że nie można jej jednoznacznie skreślić. O czym już wspomniałem wcześniej. Relacje Rity z trzema mężczyznami tworzą napięcie, które jest kolejną mocną stroną powieści.

Otoczka całej akcji także została zgrabnie przedstawiona. Jezioro, pensjonat, stadnina koni oraz turyści, którzy próbują zamieszać w fabule. Do tego delikatne sceny erotyczne. Trzeba zaznaczyć, że opisów jest w sam raz. Nie zaburzają one głównej narracji, nudząc czytelnika, tylko stanowią wartościowy  dodatek do głównego nurtu wydarzeń.

W miarę zbliżania się do końca powieści, czytelnik musi się zastanawiać, jak autorka postanowiła rozwiązać dylematy ciążące nad Ritą. Czy da jej szansę, czy też pogrąży za grzechy nieudanych decyzji? A może wybierze rozwiązanie pośrednie lub też zostawi otwarte zakończenie. O tym oczywiście możecie przekonać się sami.

Mnie jednak zastanawia inna kwestia. Ilu czytelników w Ricie zobaczy ofiarę losu, a ilu głupie dziewczę, które płaci cenę za wybór szaleństwa kosztem rozsądku. Ale tego niestety się nie dowiem…

 

 

Jarocka Ewa – Skończyło się na całowaniu

 

Okładka wskazuje, że nie będziemy mieć do czynienia z łatwą i lekką lektura. Mocno zniekształcona twarz autorki sugeruje mnogość możliwości interpretacji. Krwisty, prowokujący kolor podkreśla słuszność tej tezy, choć ponoć skończyło się tylko na całowaniu. Ale nie po okładce…

Główna bohaterka, Malwina Cukier, pozornie jest samotniczką, mieszkającą tylko z matką emerytką, w mieszkaniu położonym w dzielnicy o nienajlepszej reputacji. Ot niby zwykła czterdziestolatka, pracująca na etacie i zwykły dom, ze zwykłymi problemami. Jednak otacza się ona zmarłymi dziadkami i Aniołem Stróżem, który pozornie sprawuje nad nią pieczę, a z drugiej strony każe postępować wbrew woli Malwiny.

Powieść została skomponowana jako wędrówka po dwóch światach. Tym realnym, przyziemnym oraz wyimaginowanym. Główna bohaterka stąpa po cienkiej linii, namalowanej na styku obu światów. Toczy nieustanną walkę i z matką, i z samą sobą. Ta druga wydaje się ważniejsza, a na pewno cięższa. Ludzka pamięć i imaginacja okazują się strasznymi towarzyszami codziennego życia. Napięcie związane z nimi ma kolosalny wpływ na wydarzenia bieżące.

Autorka, będąca zarówno poetką jak i pisarką prozatorską, połączyła te dwie pasje. Powieść jest pełna niedopowiedzeń. Stwarza wiele możliwości interpretacyjnych poszczególnych fragmentów. Pojawiają się poetyckie porównania, choć jest ich stosunkowo niewiele. Akcja książki oparta jest na dosłownie kilku przyziemnych wydarzeniach, rzec by nawet można, że banalnych. Natomiast całe napięcie zostało zmaterializowane na płaszczyźnie abstrakcji i symboliki.

Czytelnik może się zastanawiać, ile Ewy Jarockiej zostało upchanej w postaci Malwiny Cukier. Wiek i wygląd zewnętrzny się niejako zgadzają. A co dalej? Czy autorka pozwoliła sobie na ekshibicjonizm rodzinny, czy też zgrabnie zakamuflowała się pod fikcją literacką?

Jak już wspomniałem, książka nie należy do łatwych i przyjemnych i tak trzeba do niej podchodzić. Autorka wymaga od czytelnika pewnego zaangażowania. Akcja nie pędzi jak w powieści sensacyjnej. Niektóre fragmenty wydają się jednak zbyt długie i przegadane. Cierpliwość czytelnika też ma swoje granice.

Po przeczytaniu kilku rozdziałów, zastanawiałem się, czego mogę się dalej spodziewać i w jakim kierunku będzie zmierzać narracja. Autor kryminałów powinien wyprowadzić czytelnika w pole i na końcu złapać złoczyńcę. Autor romansów musi, po serii komplikacji, złączyć dwie osoby w parę. A co zrobi taka Jarocka? Zaprowadzi nas do nieznanego lasu i tam zostawi. Ale myślę, że w tym lesie będzie nam, mimo wszystko, dobrze.

Podsumowując, akcja powieści „Skończyło się na całowaniu” rozgrywa się dwuwymiarowo. Autorka zaprasza czytelnika do współpracy, w której musi się wykazać sprytem i zaangażowaniem, aby się nie zgubić w jej rozważaniach.

 

Arczyńska Zuzanna – Mimozowe pole

 

Mimozowe pole jest debiutem kryminalnym Zuzanny Arczyńskiej, autorki kilku książek, głównie o tematyce obyczajowej i romantycznej, w których nie stroniła od trudnych tematów, a także mniejszych i większych przestępstw.

Tym razem zaproponowała nam powieść kryminalną, która jest chyba najdziwniejszą, a co za tym idzie najoryginalniejszą, jaką przeczytałem w tym roku. (Zapoznałem się z około czterdziestoma tegorocznymi pozycjami). Można powiedzieć, że czuć mocne naleciałości z prozy gatunkowej, w której wcześniej poruszała się autorka.

Rozpoczyna się dość mocnym, pięknym opisem paskudnie rozkładających się zwłok, na widok których policjanci wspaniale rzygają. Czytając ten fragment, na myśl przychodziły mi książki Maxa Czornyja, który jest (przynajmniej dla mnie) polskim mistrzem współczesnego kryminału w wymyślaniu najokrutniejszych zbrodni. Na mimozowym polu leżą wprawdzie gotowe trupy, ale styl ich przedstawienia podobny.

Następnie, w początkowej fazie książki, otrzymujemy dość długi i monotonny fragment, który jest zarezerwowany raczej dla innych gatunków literackich niż kryminał. Pomimo, że właściwie nie ma się w nim do czego przyczepić, w rezultacie mocno spowalnia całą akcję. Drugi podobny fragment, jak dla mnie także zbyt długi, ma miejsce pod koniec książki. Przypuszczam też, że czytelnicy, którzy nie gustują tylko w powieściach kryminalnych, nie odbiorą tego tak krytycznie, jak ja.

Główni bohaterowie zostali dobrze skrojeni, charaktery zostały im właściwie przypisane. Podczas wprowadzania postaci policjantów, miałem wrażenie, że będziemy mieli do czynienia z komedią kryminalną. Nazwiska takie jak Cezary Zegar, komendant (od razu przez ze mnie skojarzony z Cezarym Cezarym z 13 posterunku Macieja Ślesickiego), nazywany przez współpracowników Czasem, co w niektórych przypadkach stanowiło pewną grę słów, a przez innych zwany Klepsydrą. Podobna sytuacja miała miejsce z aspirantem Markiem Piątkiem. W kwestii bohaterów też mamy pewne odstępstwo od standardów ze świata klasycznej literatury kryminalnej. Mianowicie, nie ma postaci zdecydowanego antagonisty, człowieka który na niczym się nie zna i na dłuższym dystansie przeszkadza w prowadzeniu śledztwa. Niemniej taki jeden gdzieś nam tam przemyka. Język jakim posługują się bohaterowie (głównie policjanci), początkowo jest mocno wulgarny, co za tym idzie, zbliżony do rzeczywistego. Mam wrażenie, że w późniejszej części książki, jakby nieco złagodniał. Być może dlatego, że więcej dialogów prowadzą z kobietami, niż między sobą.

Zagadka kryminalna, która, jak wspomniałem na wstępie, wydaje się bardzo dziwna, w finale może zaskoczyć. Autorka podrzuca nam co jakiś czas pewne tropy, od których potem skutecznie próbuje odwieźć. Myślę, że ta próba się jej udała i zarazem trzeba to uznać za jeden z większych plusów książki.

Wspomniałem na wstępie o monotonnych fragmentach, jednak cierpliwość zostanie wynagrodzona w zakończeniu. Wtedy akcja wyraźnie nabiera tempa i pędzi aż do ostatniej kropki. Trochę brakuje właśnie takiego napięcia w środku książki. Niemniej emocje są stopniowanie i dawkowane przez całą powieść.

Podsumowując: Mimozowe pole można określić mianem powieści kryminalnej z bardzo rozbudowanym wątkiem społecznym i miłosnym, okraszonej pewną dawko humoru. Zagadka kryminalna dobrze, aczkolwiek niestandardowo skonstruowana. Do tego wybuchowe i zaskakujące zakończenie dopełniają całości. Jedynym minusem wydaje się być zbyt wolne tempo w niektórych fragmentach. Myślę, że zarówno amatorzy powieści kryminalnych jak i obyczajowych, i romantycznych powinni przeczytać tę pozycję.

Ostaszewski Robert – Śmierć last minute

Powieść jest drugą częścią losów emerytowanego podkomisarza Rowickiego. Niestety pierwszego tomu nie mogłem nigdzie zdobyć, ale przypuszczam, że jego nieznajomość nie miała większego wpływu na kontynuację w Śmierci last minute.

Tytuł od początku sugerował, że możemy mieć do czynienia z komedią kryminalną. Okazał się jednak mylący, choć wątki satyryczne występują częściej, niż w innych powieściach autora.

Emerytowany policjant wybrał się, z dwa razy młodszą partnerką, na egzotyczne wakacje do Grecji, gdzie, oczywiście zupełnie przypadkowo, natknął się na trupa. I tak samo przypadkowo spotkał nielubianego kolegę ze studiów, który namawia go do wszczęcia śledztwa, ponieważ ofiarą jest jeden z Polaków ze zorganizowanego wyjazdu, na którym ów przebywał. Rowicki niechętnie podejmuje wyzwanie, co ma wpływ na relację z partnerką.

Robert Ostaszewski, jako doświadczony pisarz powieści kryminalnych, stosuje cała paletę środków właściwych dla gatunku. Głównemu bohaterowi rzuca kłodę pod nogi, w postaci niemożliwości prowadzenia formalnego śledztwa, ponieważ, po pierwsze przebywa na obcym terenie, a po drugie nie jest już czynnym policjantem. Poza wątkiem kryminalnym, rozbudowane zostały relacje z młodszą partnerką, które można rozpatrywać bardziej w kategorii romansu, niż historii miłosnej. Fragmenty obyczajowe poszerzone są o grecką egzotykę (potrawy, napoje wyskokowe). Przy czym autor dość mocno skupia się na relacji rodzimych turystów, przebywających na wczasach w południowej części Europy. Włącznie z głównym bohaterem rozpoczynają dzień w jednej z tamtejszych knajpek, racząc się ichniejszymi specyfikami alkoholowymi lub korzystają z urokliwych plaży. Następnie zostało wprowadzone napięcie, występujące między Rowicki, a nielubianym kolegą z Polski, którego zawsze uważał za idiotę, a z którym przyszło mu poniekąd współpracować. W ich relacji mamy okazję doszukać się humorystycznych dialogów. Po zakończeniu pewnego etapu śledztwa, akcja przenosi się do Polski. Oprócz zmiany miejsca, od początku fabuła toczy się na dwóch płaszczyznach czasowych, które w finale zostają zgrabnie połączone. Natomiast, z bardziej popularnych chwytów, autor nie stosuje cliffhangerów oraz, czego chyba najbardziej mi brakowało, nie rzuca dość jasnych podejrzeń na większą ilość bohaterów.

Pomimo tego, że kryminał został dobrze napisany, z właściwie wszystkim elementami, które powinny się znaleźć w tej konkretnej prozie gatunkowej, brakowało mi trochę elementów zaskoczenia. Złoczyńca został w pewnym momencie (zdecydowanie za wcześnie), podany właściwie na patelni. Autor także dość oszczędnie dysponował scenami z przemocą fizyczną. Na pewno na plus mogę ocenić, że nie brał przykładu z kolegów po fachu, którzy na siłę wplatają mordobicia i pościgi samochodowe. Jeszcze bardziej na korzyść przemawia brak wpędzenia w pułapkę głównego bohatera, na dwadzieścia stron przed końcem powieści, z której musi wyjść, cudem unikając śmierci.

Podsumowując, Śmierć last minute można śmiało zaliczyć do udanych powieści kryminalnych, z egzotycznymi wątkami obyczajowymi, okraszoną scenami satyrycznymi. Czyta się lekko, szybko i przyjemnie. Czasami może brakuje trochę zwiększonego napięcia, a w finale totalnego zaskoczenia. Niemniej mogę spokojnie polecać tę pozycję, głównie fanom rodzimych, współczesnych kryminałów.

Kasiuk Anna, Rogoziński Alek – Dom (nie)spokojniej starości

 

Ona – gustująca w kobietach w średnim wieku, czasem także w młodszych, najczęściej z burzliwą przeszłością. On – idący do celu po trupach z uśmiechem na ustach, następnie zwodzący śledczych, podpierający się historią, nieco obeznany ze starością, która nawiedziła jego teściowe. Co mogło powstać z połączenia sił autorki powieści obyczajowych oraz autora komedii kryminalnych? Naturalnym wynikiem powinna być komedia obyczajowa, ale czy do końca?

Już sam tytuł wskazuje, że podczas czytania Domu (nie)spokojniej starości, będziemy zmuszeni się dobrze bawić. Kolejne rozdziały tylko to potwierdzają. Dostajemy dość szeroki przegląd bohaterów w słusznym wieku, reprezentujących różne postawy, poglądy czy też dolegliwości. Można powiedzieć, że w zasadzie dzieli ich wszystko poza podobnym PESEL-em i miejscem (dla niektórych ostatniego) zamieszkania. Dewotka, hipochondryczka, erotoman, podsłuchiwaczka, czy też niestroniąca od alkoholu i marihuany, Maria. Taki zestaw postaci daje duże możliwości powstania konfliktów i gwarancję dobrej zabawy. Jedna para autorów postanowiła nas zaskoczyć (nie wiadomo na ile był to świadomy zabieg, a na ile przypadek), mianowicie pensjonariusze są nadzwyczaj zgodni oraz tolerancyjni. W zasadzie nie kłócą się tak, jakby wszyscy się zgadzali, że nie ma sensu marnować ostatniej prostej na swary. Z nadmiaru wolnego czasu, a w pewnym momencie także z konieczności, przychodzą im do głowy różne niekonwencjonalne pomysły, np. striptis seniorów, na którym mieliby zarabiać pieniądze.

Przed rozpoczęciem lektury zastanawiałem się, jak autorzy podzielili się pracą. Czy będzie podobnie jak np. w przypadku Cymanowskiego Młynu, gdzie można było przypisać dany rozdział do autora. Biorąc pod uwagę ogólną narrację i język, są one bardzo podobne. Jednak mogę wysnuć pewną teorię (bardzo jestem ciekaw czy słuszną), że rozdziały w których występuje słowo „nijak” i zwrot „nie wiedzieć czemu”, pisał Alek. Mam wrażenie, że są one jakby jego podpisem, zastanawiam się, czy zrobił to specjalnie? Jeżeli tak, to bardzo ciekawy zabieg gry z czytelnikiem. Przypuszczam także, że jego pomysłami były szeroko pojęte wstawki polityczne oraz wzmianki o celebrytach i pisarzach. Trafnie zdołał przemycić antypatię do pewne partii, pewnej telewizji i pewnej pisarki, która się za takową nie uważa. Wyraził także swoją sympatię dla bardziej zasłużonych autorów. Dalej, domyślam się, że wątki romantyczne i intrygi miłosne, były autorstwa Ani.

Podsumowując: uważam Dom (nie)spokojniej starości za ciekawe przedsięwzięcie, nie tylko dla samych autorów, ale także dla czytelników. Co więcej, stwarza ono możliwość poszerzenia kręgu odbiorców o fanów drugiego autora. Zastanawiam się, którym książka bardziej się spodoba, czy czytelnikom Ani czy Alka? Myślę, że ani jedni, ani drudzy nie będą zawiedzeni.

Kasiuk Anna – Następna będziesz ty

 

 

 

Anna Kasiu, znana czytelnikom głównie jako autorka powieści obyczajowo-romantycznych, a nawet tzw. kobiecych, tym razem rozszerzyła swoją powieść o elementy thrillera psychologicznego.

Opowiedziane zostały historie dwóch par, opisywane na przemiennie w co drugim rozdziale. Pierwsza z nich przedstawia zaniedbywaną żonę i matkę dwojga dzieci, skonfliktowaną ze swoją rodzicielką, której się wydaje, że ma zawsze rację. W drugiej poznajemy młodą singielkę, rozpoczynająca karierę w korporacji. Partnerami obydwóch bohaterek są dość specyficzni mężczyźni, o elektryzującej urodzie, którzy konsekwentnie realizują swój plan.

Początkowo akcja rozgrywa się dość monotonnie, do czego zdążyła już przyzwyczaić nas autorka. Jednak, w porównaniu do wcześniejszych powieści, napięcie wzrasta dużo szybciej i fabuła nabiera prędkości. Konflikty wewnętrzne i zewnętrze zaczynają targać bohaterami. Podejmowanie przez nich decyzji często nie jest podyktowane rozsądkiem.

Sceny erotycznie, które przewijają się przez całą powieść, są tak samo trudne do napisania, jak i do skomentowania, i ocenienia. Uważam, że jest kwestią gustu czytelnika, ile powinno być powiedziane, a ile niedopowiedziane. Czy akcja ma się toczyć ciągiem, od rozpięcia pierwszego guzika, do zaspokojenia, czy też powinna być przerywana wstawkami, mającymi na celu chwilowe osłabnięcie napięcia. Z mojego punktu widzenia, pomimo brutalności niektórych fragmentów, uważam, że opisy zbliżeń zostały przedstawione dosyć delikatnie.

Oczywiście przestawione losy bohaterek nie są tylko opisem ich stosunków i tkwiącego w nich pożądania. Należy mieć na uwadze, że są to postaci z krwi i kości, i ich losy nie są tylko, i wyłączanie wytworem imaginacji autorki (jak to często ma miejsce u najpoczytniejszych współczesnych rodzimych pisarzy). Z ich losów można wywnioskować kilka konkluzji: cezura postawiona między rozsądkiem i szaleństwem jest płynna; człowiek może wiele znieść, wyrzec się wielu pokus, wielu sytuacjom stawić czoła, wielu rzeczom się przeciwstawić, jednak nigdy nie wygra z pierwotnym instynktem.

Na wstępie wspomniałem o tzw. literaturze kobiecej, bo także w tym wypadku, właśnie czytelniczki mają większą możliwość postawienia się w sytuacji bohaterek. W którą stronę skierować stopę? Na szczęście wybór jest bardzo trudny i nieoczywisty. Tak, jak nieoczywista jest cała książka.

Ze słabszych stron powieści, mogę wymienić tytuł. Trochę trąci morderstwem i nie oddaje tego, co w tej książce jest najważniejsze. Oraz pewne niedopowiedzenia, czy też uproszczenia w scenie finałowej.

Podsumowując, „Następna będziesz ty”, to według mnie najmocniejsza i najbardziej trzymająca w napięciu pozycja w dorobku Anny Kasiuk. Czy najlepsza? Kwestia gustu. Na pewno autorka stoi mocno na nogach i idzie do przodu. Być może bazuje na pewnych sprawdzonych schematach, jednak, na szczęście, ich nie powiela, tylko odkrywa nowe przestrzenie.

 

Kanios Mariusz – Uczynkiem i zaniedbaniem

 

Debiutancka powieść Mariusza Kaniosa to wielowarstwowy kryminał, starający się wydostać poza ramy typowe dla tego gatunku.

Już na samym początku morderca ujawnia swoją zbrodnię, spowiadając się księdzu Piotrowi, jednak zaznacza, że obowiązuje go tajemnica. Targany wewnętrznymi rozterkami kapłan, niczym Kmicic z Potopu, postanawia pozostać wierny zasadom panującym w kościele katolickim. Ponosi przez to wysokie koszty, zarówno psychiczne jak i fizyczne.

Złoczyńca uprowadza z domu dziecka siedmioletniego wychowanka, a w międzyczasie dokonuje kolejnych zbrodni. Lokalna policja, posiłkowana funkcjonariuszką ze stolicy, stara się znaleźć zaginionego chłopca. To dosyć niespotykana sytuacja we współczesnych kryminałach. Często się powtarza, że jak „nie ma ciała, to nie ma zbrodni”. Śledczy nie wiedzą, czy została dokonana zbrodnia, czy tylko ścigają nieznanego przestępcę, za uprowadzenie nieletniego. Najwięcej informacji musi dusić w sobie ksiądz. Przez niego właśnie pomiędzy policjantami powstaje konflikt, który nie pomaga posunąć się do przodu. Popełnione przez nich błędy hamują śledztwo.

Główny bohater, podobnie jak ksiądz, posiada w sobie konflikt wewnętrzny, dzięki czemu staje się postacią barwną, nieoczywistą i, co najważniejsze dla czytelnika, nieprzewidywalną. Kierowany chęcią zemsty, wymierza swoim ofiarom bolesne kary. Sceny katowania uprowadzonych osób opisane zostały w brutalny sposób. Mściciel działa w sposób konsekwentny i przemyślany. To od nas zależy, czy go skreślimy, czy będziemy mu kibicować. Myślę, że zdania mogą być podzielone, co niewątpliwie podnosi wartość powieści.

Poza postacią głównego bohatera, mocną stroną książki jest wartka akcja. Autor nie sili się na wprowadzanie dwóch osi czasowych, dzięki czemu nie mamy możliwości złapania oddechu. Podział na krótkie rozdziały także nadaje tempa. Narracja prowadzona jest głównie z dwóch punktów widzenia: złoczyńcy i policji, sporadycznie ksiądz dochodzi do głosu. Przeszłość ściganego poznajemy stopniowo, przez co nasz stosunek do niego może się zmieniać. Fabuła została przez autora starannie przemyślana i zaplanowana. Bohaterzy często podejmują zaskakujące decyzje. Ich działania są nieprzewidywalne i, kiedy wydawałoby się, że mają dwa wyjścia, znajdują trzecie. Porozsypywane puzzle w stopniowo trafiają na swoje miejsce i autor nie pozostawił niedokończonych wątków.  Na uznanie zasługuje także brak banalnych scen z serii „zabili go i uciekł”, jakże często wplatanych w kryminałach, jako ubarwienie akcji.

Modny ostatnio temat pedofilii, można w tym przypadku, określić jako fundament powieści. Ukazany został jednak z nieco innego punktu widzenia, niżbyśmy się mogli tego spodziewać. Mechanizmy przenikania dobra i zła są wszechobecne w tej powieści. Tragedie mające miejsce w dzieciństwie, rzutują na całe życie i domagają się sprawiedliwości.

Przytłaczający klimat ciężkich i brutalnych scen, od czasu do czasu, został rozładowany zabawnymi dialogami pomiędzy policjantami. Nie jest ich dużo, ale trafiają w punkt i można się parę razy głośno roześmiać.

Jako, że cała książka jest niekończącym się pasmem zaskoczeń, nie inaczej mogło być z finałem. Zatem nawet na dobicie, dostajemy kolejną, ostatnią już, porcję emocji.

Podsumowując, „Uczynkiem i zaniedbaniem” trzeba uznać za bardzo udany debiut. Nieoczywiste, rozdarte wewnętrznie postaci, nieprzewidywalne zwroty akcji i zaskakujące decyzje bohaterów to niewątpliwe atuty tej powieści kryminalnej. Z czystym sumieniem mogę polecić, nie tylko sympatykom tego gatunku.

Wieteska Mariusz – Obserwator

 

Do powieści „Obserwator”, wydanej przez Novea Res, podszedłem z nadzieją, że przeczytam kryminał z niekonwencjonalnymi wstawkami, napisany w oryginalnym stylu. Może niekoniecznie pasującym do tego gatunku, ale powszechnie niespotykanym.

Co nieco z tego dostałem, jednak w najgorszej możliwej konfiguracji. Wątek kryminalny, wprawdzie pojawia się na początku książki, ale chyba tylko po to, żeby za chwilę zginąć jak ciotka w Czechach. Po przebrnięciu przez kilkadziesiąt stron, można zapomnieć, kto zginął i, że w ogóle toczy się jakiekolwiek śledztwo, które przez całą książkę przewija się niczym didaskalia, żeby na końcu potwierdzić, że w zasadzie go nie było. Niewątpliwie bardzo oryginalny scenariusz na powieść kryminalną, szkoda tylko, że ten wątek można było zamknąć w notatce, opublikowanej w rubryce „kronika kryminalna”. To tyle, jeżeli chodzi o rzekomo dominujący wątek.

Więcej uwagi autor skupił na głównym bohaterze, niejakim tajemniczym Joe. Opisuje, w sposób oryginalny, jego losy od przybycia do niemieckiego miasta i objęcia dowództwa nad planowanym śledztwem, aż do momentu jego zakończenia. Pojawia się tu wątek miłosny i muzyczny, ale podobnie, jak w przypadku morderstwa, nie zachwyca. Pomiędzy partnerami nie ma napięcia, a zaserwowany tutaj jazz, wydaje się być gatunkiem na tyle niszowym, że mała garstka czytelników wie, o kim była mowa.

Przypuszczam, że najwięcej pracy wykonał Wieteska, nad dobieraniem stylu i kształtowaniem narracji. W „Części Pierwszej” szarpnął się na opisywanie wydarzeń w drugiej osobie. Narrator, niby duch głównego bohatera, latał nad nim, za nim, koło niego i wchodził w jego wnętrze. Nie wiem, czemu miało to służyć, jak dla mnie to tzw. „sztuka dla sztuki”. Dobór czasu narracji też budzi pewne kontrowersje. Część pisana jest w czasie teraźniejszym, część w przeszłym, sporadycznie w przyszłym. I w taki sposób z koktajlu powstają pomyję. Oczywiście to dosyć niestandardowe podejście do pisania. Jednakże, czas teraźniejszy można wpleść do narracji pisanej w standardowym czasie przeszłym, ale na krótko, żeby przyspieszyć akcję. Sprawdza się to np. przy scenach bójki czy gwałtu. W tym konkretnym wypadku, operowanie czasami i osobami, ma na celu chyba tylko zmęczenie czytelnika. A biorąc pod uwagę tytuł, może to narrator miał być głównym bohaterem?

Oprócz miszmaszu narracyjnego, mamy do czynienia także z gatunkowym. „Część Druga” pisana jest prozą zbliżoną do poetyckiej. Dla mnie, jako poety, był to najlepszy fragment książki. Mam jednak wątpliwości, jak odbiorą to zagorzali zwolennicy czystej prozy. Zastosowany został manewr opisywania jednej sceny z dwóch punktów widzenia, dwojga bohaterów. Taki chwyt się jak najbardziej sprawdza. (Być może autor wzorował się na S. Kingu). Niestety, jak wspomniałem wcześniej, brakowało tu popychania akcji kryminalnej do przodu.

Ogólnie sposób przekazywania czytelnikowi informacji zbliżony jest raczej do dramatu, niż prozy gatunkowej. Zauważyłem pewne podobieństwa np. do sztuki Doroty Masłowskiej. Jednak dramat rządzi się swoimi prawami. Między innymi jest o wiele krótszy. Czytelnik czy widz musi poświęcić mu więcej czasu, żeby się zastanowić, przetrawić przekazywane przesłania. Czytając powieść, nie wchodzi się głębiej. W kryminale skupiamy się na wyszukaniu tego jednego szczegółu, który pozwoli nam odgadnąć, kto jest mordercą. Tak samo proza poetycka nie może mieć rozmiarów powieści. (Nagrodzona „Polka” Roberta Króla ma zaledwie 44 strony).

Największym plusem książki jest język. Zdania zbudowane poprawnie, nie zauważyłem powtórzeń, tak często występujących u innych autorów. Poprawna polszczyzna na zdecydowany plus. Niestety i w tym obszarze zdarzały się pewne czarne dziury. Akcja dzieje się w Niemczech, bohaterowie rozmawiają po polsku, a tu sporadycznie pojawiają się wtrącone zdania w języku niemieckim. Po co?

Czytając tę książkę, miałem wrażenie, że bardziej poznaję jej autora, niż bohaterów. Wydaje mi się (choć niekoniecznie mam rację), że Wieteska w zamieszczonych opisach i rozważaniach, przemycił bardzo dużo siebie. Fascynacja jazzem, filozofią czy poezją nie wzięły się znikąd. Tak samo przypuszczam, że autor opisuje miejsca za granicą, które poznał osobiście (przynajmniej niektóre). Także inne przemyślenia, zawarte głównie we fragmentach pisanych prozą poetycką, wydają się być odzwierciedleniem samego Wieteski.

Podsumowując, „Obserwator” to bardzo ciężka książka. Absolutnie niewciągająca. Eksperyment, polegający na namieszaniu gatunków i stylów, nie wypalił. Sympatycy kryminałów na pewno nie będą zachwyceni. Trudno mi nawet znaleźć grupę docelową dla tej powieści. Może niektórzy zwolennicy poezji, psychologii czy też filozofii.

Arczyńska Zuzanna – Niania lekkich obyczajów

 

Tytuł sugeruje, że możemy mieć do czynienia z opiekunką do dzieci, która zamiast przykładać się do swoich obowiązków, w czasie pracy flirtuje z kolegami, ewentualnie z ojcami podopiecznych. Mając na uwadze wcześniejsze dokonania autorki („Dziewczyna bez makijażu”), byłem niemal przekonany, że akcja pójdzie w tym kierunku. A tu już na początku pewne zaskoczenie…

W książce zostały przestawione losy pięciu samotnych kobiet, mieszkających w jednym bloku, w pierwszych dniach pandemii (marzec 2020). Niania Ewelina jest postacią spinającą ich nieszczęścia i rozterki.

Długo zastanawiałem się kto lub co, w tej powieści gra pierwsze skrzypce. Wiele elementów zostało dobrze przemyślanych, wymieszanych ze sobą i zebranych w spójną całość. Tytułowa niania przedstawiona jako osoba doskonale zarządzająca swoimi podopiecznymi, pięciorgiem dzieci sąsiadek w wieku przedszkolnym i wczesnoszkolnym, a także nastoletnią młodzieżą. W końcu jest studentką ostatniego semestru zarządzania, jednak na tym kierunku nie uczą takich rzeczy, a raczej na pedagogice lub psychologii. Jej ciemne strony, nazwane lekkimi obyczajami, zostały zaledwie zasygnalizowane i to w dość delikatny sposób. Cztery pozostałe bohaterki, bardzo przeciętne kobiety z krwi i kości, zmagają się z samotnością, każda na inny sposób, za to wszystkie próbują, z lepszym lub gorszym skutkiem, jej zaradzić.

Poza losami sąsiadek autorka zgrabnie wplata przytłaczającą wszystkich sytuację z pierwszych dni pandemii, która de facto jest zarzewiem całej fabuły. Przewija się jednak przez całą powieść, pokazując kolejne obostrzenia wprowadzane w kraju. Oprócz tego przemyca swoje osobiste spostrzeżenia i komentarze do niektórych sytuacji. Dosyć wyraźnym wydaje się być jej antagonistyczny stosunek do ludzi noszących sutanny i obnoszących się na pokaz z chrześcijańskimi symbolami. Także system zdalnego nauczania został po cichu skrytykowany. Zastanawiałem się ile Zuzanny Arczyńskiej kryje się w poszczególnych postaciach i ile własnych doświadczeń zdołała przemycić.

Sądząc po tytule, mogła by to być powieść z pogranicza erotyki. Pewne delikatne jej zarysy zostały wkomponowane, jednak nie w losach tytułowej bohaterki, ale w postaci jednej z sąsiadek oraz nastolatków, którzy przeżywają pierwszą miłość. Osobiście ten wątek uważam za najbardziej udany. Można go uznać za sentymentalną podróż po zakamarkach wspomnień.

Kompozycyjnie akcja toczy się na przestrzeni kilkunastu dni, jednak w dialogach mamy nieliczne nawiązania retrospektywne. Poza tym kilkukrotnie jedna z bohaterek opowiada swoje bieżące przeżycia w formie wieczornej rozmowy ze Stwórcą, a druga robi w zasadzie to samo, pisząc pamiętnik nastolatki. Uważam to za bardzo dobre posunięcie, dzięki któremu następuje załamanie jednostajności.

Z kolei najsłabszą stroną powieści wydaje się być zbyt długa faza wstępna. Akcja rozwija się dość monotonie, bez wyraźnych napięć, czy większych konfliktów. Pierwsza bomba wybucha dopiero po przeczytaniu 20% książki. Za to wybucha dość mocno i od tego momentu napięcie zaczyna rosnąć.

Podsumowując, „Niania lekkich obyczajów” prezentuje losy czterech samotnych kobiet, czterech matek, w których czytelniczki za pewne znajdą odbicie własnych cech i słabości. Całość spaja postać niani oraz pierwsze dni sytuacji pandemicznej w kraju. Wbrew tytułowi, lektura nie jest już taka lekka. Niewątpliwie zmusza czytelnika do przemyśleń. Można też zaryzykować stwierdzenie, że została napisana dla pokrzepienia serc, być może nawet nie do końca zamierzenie.

Starosta Małgorzata – Kwestia czasu

„Kwestia czasu” jest trzecią częścią losów rodziny Prusków, zapoczątkowanych w „Pruskich babach” i kontynuowanych w „Wesela nie będzie!”. Serię polecał inny znany autor komedii kryminalnych i na szczęście wiedział, co robi.

Tym razem ludzie giną w rodzinnej miejscowości ciężarnej Edyty Prusko, Augustowie. Na dodatek pojawia się tam też jej mąż, z którym zamierza się rozwieźć. Nieszczęścia zaczynają się pięknie sypać jak z rękawa.

Akcja toczy się na dwóch przeplatających płaszczyznach, kryminalnej i obyczajowej. Czasami można odnieść wrażenie, że nawet ta druga nieco dominuje, na szczęście nie jest już tak zawikłana, jak w pierwszej części, gdzie autorka wgryzała się głęboko w drzewo genealogiczne głównej bohaterki. Jednak wychodzi na jaw tajemnica rodu, której nie znała nawet sama pani Krystyna.  Śledztwo, podobnie jak we wcześniejszych częściach, prowadzą połączone siły policjantów z Augustowa i Wrocławia, a także miesza się w nie bliższe i dalsze otoczenie Edyty. Książkę czyta się lekko i przyjemnie. Nie ma nudniejszych i przegadanych fragmentów. Autorka ponownie postawiła na sprawdzoną wcześniej metodę zbiegów okoliczności i przypadków, które jak podkreślają co chwilę bohaterowie, nie istnieją.

Kreacje bohaterów są niewątpliwie bardzo silną stroną powieści. Bezkompromisowa i energiczna starsza pani, nestorka rodu Prusków, Krystyna. Jej spokojny mąż Henryk, były policjant, dla którego nie ma rzeczy niemożliwych. Pomimo, że przebywa już w stanie spoczynku, może załatwić dużo więcej i szybciej, niż czynni policjanci. Edyta, która charakter otrzymała chyba bezpośrednio po swojej babce, powoli się do niego przyzwyczaja. Fakt, że jest w ciąży i to bliźniaczej, daje jej dodatkowe możliwości wyrażania swoich sprzeciwów i frustracji. Kucharz, który ma pewien wkład w śledztwo, co chwilę serwuje coraz bardziej wymyślne potrawy. Mimo, że pani Krystyna co chwile każe mu wracać do kuchni, stara się czynnie uczestniczyć w rozmowach odbywających się w salonie. Także wrocławski, świeżo awansowany podkomisarz Bączek jest wyrazistą pełną humoru postacią. Do tego łajza Rafałek, który w tej części został przedstawiony nieco inaczej, można zaryzykować, że dość zaskakująco. Bohaterowie świetnie prowadzą czytelnika przez książkę.

Humor jest kolejną mocną stroną. Pisanie komedii jest o tyle trudne, że ciężko trafić w gusta odbiorców. Każdy ma nieco inne poczucie humoru. Mnie osobiście przypadły do gustu dialogi Prusków, a także policjantów. Również narracja prowadzona jest w zabawny sposób, np. Bączek dzwoniący zadkiem.

Sam wątek kryminalny, jak już wspomniałem, nie jest elementem dominującym, a raczej spajającym całość. Może trochę brakuje wprowadzenia podejrzanych osób tak, aby czytelnik mógł obstawiać złoczyńcę. Jednak główny nacisk został położony na wszechobecny humor, prze co odbiorca jest nieco inaczej ukierunkowany.

Pod uwagę należy także wciąć język, jakim została napisana powieść. Trzeba podkreślić, że jest on dopracowany i nie sposób znaleźć jakichkolwiek błędów, co niestety często się ostatnio zdarza, nawet u uznanych pisarzy. Także pod względem merytorycznym, wszystko wydaje się być w porządku. Nie ma nielogiczności i wszystkie wydarzenia zdają się być prawdopodobne. Jedynie jedna ze scen szpitalnych została przedstawiona, być może, z za małą dawką dramatyzmu. Przypuszczam, że autorka nie chciała przecinać humorystycznych scen, mocno nostalgiczną.

Podsumowując, „Kwestia czasu” jest zgrabnie napisaną komedią kryminalną, z rozbudowanym wątkiem obyczajowym, świetnymi kreacjami głównych bohaterów i przede wszystkim dużą dawką humoru, czasem czarnego.

Najsmutniejsza informacja pojawia się na samym końcu, ale jak autorka napisała nieco wcześniej „denat nigdzie nie ucieknie”. Mam nadzieję, że da nam szansę, żeby go poznać.

Puzyńska Katarzyna – Śreżoga

 

Dwunasta odsłona sagi o Lipowie nawiązuje bezpośrednio do wydarzeń, które miały miejsce w finale poprzedniego tomu, Pokrzyku. Autorka zaskakuje od samego początku, poświęcając połowę powieści akcji toczącej się dwa lata wcześniej, z udziałem zabitej policjantki, Emilii Strzałkowskiej. Myślę, że takiego obrotu sprawy nie spodziewali się liczni fani twórczości Katarzyny Puzyńskiej.

Najdłuższa część sagi (ponad 884 strony) podzielona jest na krótkie rozdziały oraz na czternaście części. Do wymieszania wydarzeń toczących się na różnych płaszczyznach czasowych autorka zdążyła nas już dawno przyzwyczaić. Jednak w tym tomie powieści zrobiła to nieco odmiennie. Morderstwa mające miejsce w roku dwa tysiące dwudziestym, są  powiązane ze zbrodnią sprzed dwóch lat.

Książka, podobnie jak kilka przeczytanych przeze mnie wcześniej (innych autorów powieści kryminalnych) jest bardzo nierówna. Są momenty fascynujące i maksymalnie wciągające czytelnika, są też nieco monotonne, długie i przegadane. Te ostatnie znalazłem w obszernych fragmentach opisujących wydarzenia z roku dwa tysiące osiemnastego. Poza tym zauważyłem w nich dość niedbały język, jak na autorkę tego formatu. Kilkakrotnie częste powtórzenia sprawiały, że tempo czytania spadało. Mam wrażenie, że pierwsza część powieści została napisana, kiedy druga (akcja w 2020 roku) była już skończona.

Autorka postawiła na sprawdzone wcześniej chwyty, którymi udało się jej ująć czytelnika w poprzednich częściach. Ponownie mamy masę podejrzanych osób. Prawie każdy bohater ma jakieś swoje ciemne strony, o których dowiadujemy się stopniowo. Mnogość postaci sprawiała, że czytelnik mógł się niejednokrotnie zgubić. Na obronę muszę wysunąć kilka argumentów, taki jak: potężna objętość całości oraz zapiski Strzałkowskiej, które zostały podane na początku. W wersji papierowej można było łatwo do nich wrócić, żeby łatwiej kojarzyć postaci, gorzej jeżeli czytał ktoś (tak jak ja) na czytniku.

W drugiej części powieści pojawia się (przynajmniej jak dla mnie), najbardziej wyrazista bohaterka sagi, Klementyna Kopp. Bezkompromisowa stara-głupia-baba. Emerytowana komisarz wraz z innymi kobietami prowadzi prywatne śledztwo. Uważam, że jest ona mocną siłą napędową tej powieści, choć słyszałem opinię, że niektórzy czytelnicy wręcz jej nienawidzą.

Także podobnie, jak w niektórych poprzednich częściach, zostały wprowadzone elementy grozy. Dom jak z horroru, kurze łapki, wrzeciono zwiastujące nieszczęście, czy wiedźmi kamyk. Nie obyło się też bez odwołań do muzyki. Podgórki tradycyjnie słucha Master of Puppets, a jeden z młodszych bohaterów South of Heaven Slayera.

Narrator, wzorem wcześniejszych odsłon, w każdym rozdziale wchodzi w głowę jednego bohatera i razem z nim myśli, czuje i opisuje to co widzi. Wydaje się, że nie jest wszechwiedzący i obiektywny.

Natomiast wątki obyczajowe zostały nieco wypłaszczone. Owszem perypetie głównych bohaterów (Podgórskiego, Strzałkowskiej, ich syna i Podgórskiej/Nowakowskiej) występują, ale mam wrażenie, że zeszły na nieco dalszy plan, niż miało to miejsce wcześniej.

Nietrudno się domyśleć, że autorka jak zawsze wodzi za nos czytelnika i nie pozwala mu przewidzieć rozwiązania śledztwa. To nic nowego. Jednak tym razem mistrzowsko podrzuca jeden tak mylny trop, że zostawia nas w ciemnym lesie, bardzo daleko od potencjalnych prawidłowych domysłów, żeby w finalne zaskoczyć kilkakrotnie z jeszcze większą siłą, niż miało to miejsce dotychczas.

Podsumowując, mam wrażenie, że opinie o tej książce mogą być skrajnie różne. Faktycznie w pewnym momencie lektury, można stwierdzić, że jest ona nazbyt monotonna i przegadana. Jednak im bliżej końca, staje się coraz bardziej wciągająca, nieprzewidywalna i zaskakująca. Kończąc ją, chciałoby się przeczytać jeszcze z pięćset stron.

Ostaszewski Robert – Ukochaj na śmierć

 

Powieść jest kontynuacją losów nadkomisarza Polańskiego i jego drużyny (zapoczątkowanych w Zabij ich wszystkich), do której dołącza nowa koleżanka, podkomisarz Renata Łukowska, karnie zesłana do powiatowej komendy z CBŚ.

Książka rozpoczyna się podczas kręcenia rekonstrukcji wydarzeń historycznych, kiedy zostaje śmiertelnie postrzelony jeden ze statystów, Zaręba, student historii. Polański od razu stwierdza, że nie był to nieszczęśliwy wypadek, tylko zaplanowane morderstwo. Akcja śledztwa prowadzona jest w ciekawy, wciągający czytelnika sposób. Policjanci nie mają zbyt wielu wskazówek i sprawdzają kilka tropów naraz. Czteroosobowy zespół (Polański, Łukowska, Tyszka i Mateja) dobiera się w różne konfiguracje i rozpytuje rodzinę i przyjaciół Zaręby oraz ekipę filmową. Jeden z tropów prowadzi do wnuka oprawcy w obozie koncentracyjnym Zgoda, obecnie lokalnego polityka. W ten sposób autor przemycił do powieści wątek historyczny, w którym przedstawił ten mało znany obóz, utworzony po Drugiej Wojnie Światowej. Mam wrażenie, że te wątki z przeszłości nieco hamują dynamikę akcji, tym bardziej, że niektóre fakty są powtarzane kilkukrotnie. Jednak autor rozłożył ten wtrącenia w czasie, przez co tempo powieści jest zmienne. Bardzo dobrym zabiegiem okazało się podzielenie rozmowy z pracownikiem muzeum na dwa etapy.

Poza śledztwem i wątkiem historycznym, kolejną warstwą powieści jest umiejscowienie jej w Świętochłowicach. Osoby związane z tą miejscowością znajdą tutaj znajome miejsca i ulice. Zakotwiczenie akcji na Śląsku wiąże się oczywiście z wprowadzeniem tutejszej specyficznej gwary. Ujawnia się ona u niektórych osób, jednak poszczególne charakterystyczne słowa i zwroty są zgrabnie wplecione w dłuższe wypowiedzi, przez co nie wymagają dodatkowych wyjaśnień, a z pewnością dodają barwności całej powieści.

Kolejną odskocznią od śledztwa, są szeroko pojęte sprawy rodzinne i osobiste czwórki policjantów. Wprowadzane są dosyć systematycznie, a przy tym niezbyt często, przez co nie zaburzają tempa wątku detektywistycznego. Służą głównie pokazaniu drugiego (domowego czy też prywatnego) oblicza śledczych.

Dosyć ciekawie zostali przedstawieni bohaterowie powieści. Jak się im dokładniej przyjrzy, można zauważyć, że postaci kobiece są bardziej charakterne i wyraziste, natomiast mężczyźni nieco bardziej neutralni. Być może takie było założenie autora, a może po prostu tak wyszło. W kryminałach zwykle śledztwo prowadzi dwójka głównych bohaterów, a tutaj mamy ich aż czworo. Wracając do charakterów, najbardziej szczeżujowato została przedstawiona pani prokurator, ale w tego typu powieściach to norma. Nowoprzybyła podkomisarz Łukowska także okazuje się ostrą kobietą, choć po początkowym, mocnym wejściu, mam wrażenie, że nieco mięknie. Także bezkompromisową kobietą jest matka Polańskiego. Z męskich postaci, tylko ojciec ofiary został scharakteryzowany na twardego, klnącego i z nikim nieliczącego się faceta oraz kilku rozpytywanych, pojawiających się epizodycznie. Natomiast trzej główni śledczy są mocno neutralni. Różnią się w zasadzie wiekiem, stopniem i doświadczeniem życiowym. Trochę brakuje u nich konfliktów wewnętrznych oraz między nimi. Można przypuszczać, że autor zauważył to pod koniec pracy nad tekstem i zrobił świństwo jednemu z nich. Myślę, że to trochę za mało, choć z drugiej strony odbieram taką charakterystykę postaci jako wyjście ponad obecne stereotypy, gdzie policjant musi być alkoholikiem, zawalać śledztwo lub mieć mroczną przeszłość. Polański nie jest bezkompromisowym komisarzem Deryłą, czy chamskim Pawłem Kamińskim, z kolei Tyszka czy Mateja nie są dupowatymi partaczami pokroju Bertila Melberga.

Wątek kryminalny został tak rozegrany, że czytelnik, w pewnym momencie akcji, może się zastanawiać i obstawiać mordercę (w przeciwieństwie do tego, co dostaliśmy w Zabij ich wszystkich). Autor przemyca nam dwie dość czytelne wskazówki dotyczące złoczyńcy. Zastanawiam się na ile zostały one zakamuflowane pośród tysięcy zdań i kliku przedstawionych możliwości oraz, ilu czytelników je wychwyci.

Podsumowując, Ukochaj na śmierć jest niewątpliwe ciekawą propozycją dla sympatyków zagadek kryminalnych. Śląskie klimaty oraz rys historyczny obozu Zgoda stanowią mocno tło tej powieści. Może trochę brakuje zgrzytów i niejednoznaczności w charakterystyce głównych postaci. Autor nie daje powodów, żeby część czytelników kogoś nienawidziła, a druga część mu kibicowała.

Jedną z najistotniejszych zalet zostawiłem na koniec. Nic w tej powieści nie wydaje się być przesadzone. Wszytko wygląda bardzo realnie. Chuck Norris z pewnością nie zagrałby w filmowej adaptacji. Nikt nie ucieka w „ostatnim momencie”, nikt nie zostaje niezabity, tylko dlatego, że bohater musi przeżyć.

Powieść jest dość krótka, zatem polecam na jesienny długi wieczór (celowo liczba pojedyncza).

Mróz Remigiusz – Halny

 

 

Po najpłodniejszego polskiego pisarza sięgnąłem dopiero po raz drugi i głównie ze względu na to, że akcja powieści dzieje się w okolicach mojego miejsca zamieszkania.

„Halny” jest powieścią bardzo nierówną, z dobrymi i bardzo słabymi momentami. Przez swą obszerną objętość znalazło się dużo miejsca na jedne i drugie. Na początku wspomnę o nieco utartych standardach we współczesnych kryminałach. Policjant z mroczną przeszłością, odstawiony na boczny tor, powraca, aby zająć się pokłosiem sprawy, w którą był wcześniej zaangażowany. Udaje mu się to dosyć łatwo. Do tego postać posiada konflikt wewnętrzny oraz utrudnione relacje z byłą kobietą, poza tym pewną sprawność fizyczną. Klasyk.

Powieść rozpoczyna się od morderstwa w Tatrach podczas halnego. I tu mamy do czynienia z pierwszym zgrzytem. Ów halny wieje z wielką prędkością (chyba jednak nieco przesadzoną) w początkowym rozdziale, potem milknie i powraca po kilku dniach. Góry, wbrew pozorom, są ciężkim terenem do osadzenia akcji. Oczywiście niewątpliwie atrakcyjnym, jednak włączenie ich jako tła powieści, wymaga od autora pewnej uwagi i tej mi tu zdecydowanie zabrakło. Śledczy idą na miejsce zbrodni, które znajduje się na wysokości 2000+ m. n.p.m bez żadnego wcześniejszego przygotowania i w dodatku częściowo po zmroku. Nie zapominajmy także o halnym, o którym autor najwyraźniej w tym momencie zapomniał. Wydawać się może, że szli po Krupówkach, a nie po trudnym terenie w Tatrach. O ile ktoś chodzący na co dzień po górach (Forst) byłby się w stanie na coś takiego szarpnąć, to pani prokurator z Krakowa już nie bardzo. Ta wyprawa nie przeszkadza jej nazajutrz wstać rano i przystąpić do kolejnych czynności bez żadnego zmęczenia. W końcowych rozdziałach powraca wiatr i kolejna wyprawa jest opisana dużo bardziej realistycznie. Zupełnie nie rozumiem tego dysonansu.

Akcja powieści jest dość dynamiczna i często zmienia kierunek. Pisarz wodzi czytelnika za nos i całkiem dobrze mu się to udaje. Podejrzani zmieniają się co chwilę i pomysły autora na kolejne zwroty są niewątpliwie dużym atutem Halnego. Niestety potyka się on o dość prozaiczne knoty. Nie wiem, czy nie można było pewnych kwestii z kimś przedyskutować, czy nikt na poziomie redakcyjnym nie wyłapał rozbieżności? Np. jeden z bohaterów obsługuje telegazetę nie używając do tego pilota, tylko przycisków bezpośrednio na telewizorze. Nie spotkałem się z takim odbiornikiem. A nawet jeżeli byłby takowy wyposażony w guzik włączający telegazetę, to użytkownik naciskałby go raz, a potem używał przycisków ogólnofunkcyjnych, do poruszania się po stronach.

Kolejną dla mnie całkowicie niezrozumianą sceną, była akcja w jaskini w Tatrach, w której miał przebywać jeden ze złoczyńców i żeby doszło do spotkania, kazał przyprowadzić pewną osobę. Przecież nie miało tam dojść do żadnej wymiany i, skoro miał tam czekać, można było go ująć bez przyprowadzania kogokolwiek.

Następnym niedopatrzeniem autora i redaktora, jest fakt, że mieszkaniec Kościeliska (gmina sąsiadująca z Zakopanem), ma być pochowany na cmentarzu w Zakopanem. Uspokoję czytelników, że mimo sugestii autora, na cmentarzu na Pardałówce nie wypływają trumny z ziemi. Rozumiem intencję pisarza, że akurat tam chciał rozegrać akcję, ale niepotrzebnie kwaterował umarlaka w sąsiedniej miejscowości (chyba, że mieszkał tam w poprzedniej części, której nie czytałem).

Na przeciw tej dość obszernej krytyce z mojej strony, muszę stwierdzić, że ogólnie powieść nie jest zła. Akcja na pewno rozegrana ciekawie. Mróz wiele razy zaskakuje. Myślę, że robi to nawet częściej, niż inni autorzy kryminałów, w których zazwyczaj najbardziej niespodziewane jest zakończenie. A tu można powiedzieć, że wręcz na odwrót. Oczywiście, oprócz wątku kryminalnego, który jest tu zdecydowanie dominujący, delikatnie został zarysowany wątek miłosny. Narrator często wchodzi do głowy bohaterów i na tyle się w nich wczuwa, że zaczyna mówić ich językiem. Autor zrezygnował z gwary góralskiej. Uważam to za dobre posunięcie, ponieważ używanie jej jest zabiegiem niebezpiecznym, przez co można się narazić na krytykę ze strony jej znawców. Niemniej padają pojedyncze słowa, np. stwierdzenie, że halny duje.

Podsumowując, mam bardzo mieszane uczucia. Z jednej strony wartka akcja, często zmieniająca kierunki i gubiąca pogoń czytelnika, wciągająca i na pewno nienudząca. A z drugiej błędy merytoryczne, o których wspomniałem powyżej. Uważam, że autor nie dopracował pewnych kwestii i szczegółów, a szkoda, bo efekt końcowy mógłby być dużo lepszy.

Rogoziński Alek – Babka z zakalcem

 

Patrząc na tytuły dwóch ostatnich książek Alka Rogozińskiego, można stwierdzić, że zaprzestał pisania komedii kryminalnych i przerzucił się na podręczniki, czy też literaturę edukacyjną. Nie dziwię się mu, bo to zawsze jakaś odmiana, a po rekomendacji MEN, kasa powinna płynąć strumieniami. Tytuł „Teściowe muszą zginąć” niewątpliwie sugerował, że zawiera ona instrukcje dla zięciów. Natomiast sięgając po „Babkę z zakalcem” miałem wrażenie, że trzymam w ręce przewodnik kulinarny. Zastanawiałem się nawet, czy nie będzie profanacją, jeżeli nie będę jej czytał w kuchni. Nikt mnie nie przyłapał, więc nie powiem, że większość pożarłem na balkonie.

Ponieważ, wbrew temu co sądzi duża część czytelników, książka nie kończy się na okładce i tytule, ewentualnie na dedykacji autora, zagłębiłem się do, można w tym wypadku powiedzieć, samego pieca i zobaczyłem co się tam upiekło.

Pierwszą babeczką okazuje się seniorka Luiza Mirska, właścicielka firmy cukierniczej i gwiazda programów kulinarnych. Z racji tego, że powoli szykuje się do przejścia na emeryturę, postanawia ogłosić, komu w udziale przypadnie prowadzony przez nią interes. Mirska jest matką czwórki dzieci, jak się okazuje, w zaistniałej sytuacji nie wiedzieć czemu, niepowstałych przez pączkowanie oraz babką dwojga wnucząt. To na kogoś z nich ma paść szczęśliwy traf. Wybór nie jest prosty, a nawet można powiedzieć, że go za bardzo nie ma. Pomimo, że Luiza jest świetna w kuchni, to jej potomstwo należałby śmiało nazwać zakalcami. Żeby się upewnić w swoich przekonaniach babka wynajmuje prywatnego detektywa, który dokumentuje ciemne strony potomstwa.

Na przyjęciu, podczas którego ma obwieścić światu długo wyczekiwaną wiadomość, pojawia się Róża Krull i na wszelki wypadek trup, a następnie komisarz Darski. Ten nierozłączny trójkąt gwarantuje dobrą zabawę. Najbardziej pechowa postać w książkach Alka i w tym przypadku nie zawodzi. Już od samego początku ma problemy natury wizualnej, a potem jest już tylko gorzej.

Kompozycja książki, wydawałoby się, typowa dla tego autora. Najpierw opis postaci, potem trochę rozbrajającej fabuły, dzięki której poznajemy bliżej bohaterów, a wszystko po to, żeby przygotować czytelnika na zbrodnię. Jednak, na pewno fani tego autora nie będą rozczarowani. Jeżeli chodzi o wątek kryminalny, Alek wodzi czytelnika za nos. Typując mordercę, nie radziłbym stawiać dużych pieniędzy. Lepiej je przeznaczyć na babeczkę…

Podsumowując, muszę stwierdzić, że jest to kolejna świetna komedia kryminalna. Z żartów, których oczywiście nie brakuje, najbardziej utkwił mi taki jeden, o Remigiuszu Mrozie. Lekka narracja, dobrze zarysowane postacie (nie jest ich za dużo, więc się czytelnik nie gubi i nie zastanawia, jak na dwusetnej stronie wyskoczy jakiś Filip z konopi, o którym były dwa zdania na początku). Dobrze rozpracowana strategia wątków kryminalnych i bezsprzecznie zaskakujące zakończenie, którego myślę, że mało kto się spodziewał.

Na koniec muszę potwierdzić prawdziwość powiedzenia – nie oceniaj książek po okładce. Sugerowany w tytule poradnik dla cukierników, w rezultacie okazał się poradnikiem dla przedsiębiorców. Może jakiś biznesmen skorzysta z zaproponowanych w nim rozwiązań?

Polecam wszystkim lubiącym lekką lekturę z dreszczykiem emocji. I niecierpliwie czekam na kolejny poradnik, tym razem może dla rolników, pt. „Rozgrabiony”?

Krzyżanowska Gaba – Cover. Mój wyśniony koniec świata

 

Książka zakwalifikowana jako literatura młodzieżowa. Według mnie mylnie, bo jest to opowieść o młodzieży, ale niekoniecznie ona jest docelową grupą czytelniczą. Raczej można się doszukać tu powieści psychologicznej, ewentualnie obyczajowej z elementami romansu i erotyki.

Narracja prowadzona jest w pierwszej osobie, z dwóch punktów widzenia: Elwiry (zwanej Elą lub El) oraz Maksymiliana (Maksa). Głównych bohaterów łączy miejsce zamieszkania, szkoła, rok urodzenia a przede wszystkim wzajemna nienawiść. Nazywają się, niekoniecznie pieszczotliwie, dziwką i chujem. Od razu zaznaczę, że postaci są mocno zarysowane, mają w sobie konflikt wewnętrzny i przechodzą przemianę. Ona, dziewczyna z dobrego domu, gdzie niczego nigdy nie brakuje, on z biednej patologicznej rodziny.

Główna część akcji toczy się, kiedy są w drugiej klasie liceum, ale początki ich znajomości sięgają dzieciństwa i wprowadzone zostały wątki toczące się w szóstej klasie szkoły podstawowej.

Na wielkie uznanie zasługuje zastosowanie swobodnego języka, którym posługują się bohaterowie. Jest on wulgarny, przez co jak najbardziej prawdziwy. W podobnych książkach tego rodzaju, zazwyczaj rozmowy prowadzone są ładnym, delikatnym językiem, co zawsze trąciło sztucznością i asekuracyjnością ze strony autora. Dialogi serwowane przez Gabę są szorstkie, autentyczne, można powiedzieć, że bezczeszczące polszczyznę, ale przecież tak na co dzień wyraża się współczesna młodzież. Jednak nawet tu język trzynastolatków wydaje się nieco podciągnięty na wyższy poziom.

Losy bohaterów muszą być zaburzone poprzez wprowadzenie przeciwności i konfliktów. W tym przypadku na Elę i Maksa czyha niebezpieczeństwo. Nie jest to byle rozterka miłosna czy niepowodzenie w szkole. Niebezpieczeństwo jest realne, ociera się o kryminał i w tym momencie powstaje napięcie oraz niepewność, co stanie się dalej. Ono właśnie powoduje, że kolejne linijki i rozdziały jesteśmy zmuszeni przeczytać. I jest to bardzo przyjemny przymus. Porównując do innych książek, ten pazur, który nas drapie, pojawia się wcześnie, a nie w połowie lektury.

Książka została podzielona na rozdziały, trochę większa część przeznaczona jest na opowieści ze strony Elwiry (w końcu powieść pisała kobieta), jednak dla mnie (faceta) mocniejsze kwestie przekazywał Maks. Dużym atutem książki jest także stopniowanie napięcia. Czytelnik zostaje na chwilę zaciskany w sidła, po czym może odpocząć przez kilkanaście stron. Autorka wprowadziła także chwyt przeciągania akcji, kiedy już czekamy na rozwiązanie konfliktu, a ono nie chce nadejść. Niejednokrotnie czytelnik zostanie też zaskoczony, łącznie z finałem.

Trzymające w napięciu sceny erotyczne również zostały opisane dużo lepiej i dokładniej, niż w standardowych romansach. Może dla niektórych będą one zbyt wulgarne, ale za to kochankowie zaraz po dwóch pocałunkach i rozpięciu bluzki nie budzą się rano w ciepłej pościeli.

Na chwilę wróćmy jeszcze do bohaterów i stosunku czytelnika do nich. To przecież od nas zależy, czy ich polubimy, czy będziemy im kibicować lub, czy ich przekreślimy jak błędny rachunek. Dla wielu z nas oznacza to powrót to przeszłości, do często najpiękniejszych naszych chwil, choć dla Eli i Maksa nie były to wymarzone czasy. I chociaż, miejmy nadzieję, że nie byliśmy w podobnych sytuacjach, to powinny się w nas obudzić sentymenty.

Recenzowanie książki w samych superlatywach należałoby uznać za co najmniej stronnicze i nieszczere. Zatem za największy minus można uznać okładkę i opis powieści, a także zakwalifikowanie jej, jako powieść młodzieżową. Kolejny – mam wrażenie, że początkowe rozdziały odbiegają jakością od pozostałych. Z zawodowego punktu widzenia, widzę też pewne rozbieżności z przepisami Prawa Oświatowego, ale to już moje zboczenie i w zasadzie niezbyt istotny szczegół.

Podsumowując, Cover, to świetna książka! Trzymająca w napięciu, napisana z dwóch punktów widzenia, szczerym, choć wulgarnym językiem. I tak ma być! Przecież, do cholery, nie żyjemy w enklawie piewców poprawnej polszczyzny. Tym bardziej nie żyją w niej osoby, dla których największą wartością jest wypicie hektolitrów wódki i trzymanie się na nogach. Chęć poznania dalszych losów bohaterów jest tu dominująca. Cover stoi w opozycji do wszystkich innych romansów i obyczajówek, których ich autorzy czeszą, a raczej ulizują swoich bohaterów tak, aby po ich włosach skapywała piękna, poprawna polszczyzna.

Gratuluję autorce odwagi do przedstawienia i nazywania rzeczy po imieniu. Czekam na kolejne czterysta stron!

 

Suchocka Agata – O jeden krok za daleko

„O jeden krok za daleko” – to druga powieść Agaty Suchockiej zakwalifikowana jako literatura obyczajowa z wątkami romansu. Pisząc „Jesiennego motyla” zawiesiła wysoko poprzeczkę. Zastanawiałem się, czy też uda się jej utrzymać ten poziom.

Ale po kolei. Główna bohaterka Ada, dobrze zapowiadająca się amazonka, ulega wypadkowi podczas zawodów jeździeckich. Uraz jest na tyle dotkliwy, że przekreśla jej karierę oraz, po trzech operacjach, znacznie utrudnia codzienne funkcjonowanie. Po wszczepieniu endoprotezy, porusza się o kuli. Poza fizycznymi dolegliwościami podupada także psychicznie i popada w alkoholizm. Środki znieczulające zapija piwem, przybiera na wadze, zupełnie nie dba o wygląd.

W pobliżu jej miejsca zamieszkania sprowadza się Robert, także człowiek po przejściach. Ich drogi powoli się schodzą.

Ada została wprowadzona jako postać zdecydowanie negatywna. Zapatrzona w siebie i w we własną karierę sportową, zapomina o rodzinie, rozwodzi się z mężem, a córkę wychowuje jej matka. Wypadek pociąga ją na dno. Podobnie jak jej potłuczone kości, trudno jest poskładać życie. Co może odmienić jej los, skoro sama niewiele już oczekuje?

Autorka pokazuje beznadzieje oraz bezsilność jednostki, spowodowane upadkiem. Szybko się przekonujemy, że ów upadek fizyczny, staje się upadkiem metaforycznym. Następnie droga prowadzi tylko w dół. Ból i zło są wszechobecne. W tym miejscu jesteśmy zmuszeni postawić sobie pytania. Czy powinniśmy kibicować tak zepsutej bohaterce, czy ją skreślić? W którym momencie jej życia znajdujemy się my? Czy może ona przechodzi obok nas, a my jej nie zauważamy? Czy wreszcie warto zwracać uwagę na kuśtykającego, pijanego kaszalota, z brudnymi włosami i w pomiętym dresie? Może najlepiej przejść na drugą stronę ulicy?

Los Ady na pewno nie jest do końca wyimaginowany i niejeden z nas i nie raz znajdował się w podobnej sytuacji. Czasem potrzeba pieprznięcia z dużej wysokości, żeby inaczej popatrzeć na świat. Potrzeba też czegoś więcej. Czy Ada znajdzie to coś i uda się jej wykorzystać sytuację do powrotu?

Przedstawione w książce wydarzenia dają czytelnikowi dużo do myślenia. Główni bohaterowie mocno zarysowani, z konfliktem wewnętrznym. Trochę brakuje napięcia w początkowych fragmentach. Pojawia się ono później i może dzięki temu z większą siłą.

Matyszczak Marta – Las i ciemność

 

Las i ciemność to już ósma część Kryminału pod psem, autorstwa Marty Matyszak.

Pisarka konsekwentnie zabiera nas w miejsca, które odwiedziła. Tym razem jedziemy rozwalającą się skodą Solańskiego na Mazury, gdzie detektyw ma zamiar wziąć ślub z Różą Kwiatkowską. Oczywiście musi im towarzyszyć trójłapy Gucio.

Na miejscu napotykają same przeciwności losu i… trupa. Trójka Ślązaków zamieszkuje, w przedstawionej na okładce, przyczepie kempingowej. Solańskiemu pewnie wystarczyłaby jego skoda, ale gdzie Róża – tam kłopoty. Możemy się zastanawiać, czemu matka nie dała jej tak na drugie imię, Róża Kłopoty Kwiatkowska.

Autorka w każdej kolejnej części stara się wprowadzić coś nowego. W tym wypadku kompozycja powieści została podzielona na trzy okresy. Pierwszy – będący rodzajem pamiętnika Róży, sięga jej licealnych czasów (rok 1999), kiedy to z grupą koleżanek i kolegów z klasy, spędzała wakacje pod namiotem, właśnie w tym samym miejscu, w którym ma wyjść za mąż. Rozdziały te są napisane w narracji pierwszoosobowej. Akcja drugiego okresu rozgrywa się w 2014 roku. Trzeci – czasy obecne. Oczywiście, jak w poprzednich częściach, do głosu dochodzi Gucio, zostawia niespodzianki i szuka żarełka.

Róża Kłopoty Kwiatkowska w Lesie i ciemności została potraktowana wyjątkowo złośliwie. Zwłaszcza w rozdziałach opisujących jej wakacje z czasów licealnych, przedstawiona jest bardziej, jako postać tragiczna, niż niezdarna czy też pechowa. Jedyna korzyścią, jaką z tego czerpie, wydaje się wykreowanie jej na główną bohaterkę odcinka.

Z nowości, jakie dostajemy, warto nadmienić o scenie fekalnej. Może nie jest ona wyjątkowo niesmaczna, czy paskudna, ale myślę, że część czytelników choć raz się skrzywi.

Wątki kryminalny i osobisty (kwestie ślubu) oraz wspomnienia Róży zgrabnie się przeplatają. Podobnie, jak w poprzednich częściach spotykamy tu starych znajomych, Potomek-Chojarską,  aspiranta Barańskiego, dziennikarza Szpona, sąsiadkę Buchtową, poprzedniego prawiemęża Róży, Bóla i innych. Zestaw takich indywiduów gwarantuje dobrą zabawę! W tym miejscu trzeba podkreślić, że wszystkie postaci są wyraziste i dobrze skrojone. Smaku dodaje gwara śląska, którą operuje Buchtowa. Można by się zastanawiać nad proporcjami poszczególnych wątków. Mam wrażenie, że kwestia morderstwa została nieco przyćmiona przez osobiste zmagania Róży. Ale w końcu ma wyjść za mąż i to za samego Solańskiego.

Podsumowując, Las i ciemność to kolejna świetna komedia kryminalna, z Różą, Solańskim i Guciem w rolach głównych. Jeżeli ktoś myślał, że nic nowego nie może się im wydarzyć i żarty będą tylko odgrzewanymi kotletami, będzie niewątpliwie pozytywnie zaskoczony. I… czy w ósmej części Róża zostanie zaobrączkowana przez Solańskiego, czy jeszcze przyjdzie jej poczekać?

Śmigielska Krystyna – Kochanek pani Grawerskiej

Śmigielska Krystyna – Kochanek pani Grawerskiej

 

Kochanek pani Grawerskiej to druga książka autorstwa Krystyny Śmigielskiej, jaką miałem przyjemność przeczytać. Sądząc po samym tytule, możemy mieć wrażenie, że za chwilę zagłębimy się w kolejne romansidło. Jednak już na tym etapie autorka zaczyna grę z czytelnikiem. Ciężko jednoznacznie określić gatunek, do jakiego można zakwalifikować tę powieść. Najbezpieczniej będzie stwierdzić, że mamy do czynienia z literaturą międzygatunkową.

Tytułowa pani Marta Grawerska jest trzydziestoletnią, drugą żoną o wiele starszego, robiącego karierę polityczną Marka. W jego towarzystwie staję się dodatkiem do drogiego garnituru, który w towarzystwie ma ładnie wyglądać i drogo pachnieć. W domu jest, niemogącym mieć swojego zdania, obiektem zaspakajającym potrzeby seksualne męża. W zamian żyje na wysokim poziomie finansowym, zamknięta w symbolicznej złotej klatce. Z drugiej strony Marta jest niewykształconą podlotką, która dzięki swojej urodzie i wdziękom, w pewnym momencie złapała za nogi biznesmena, będącego w wieku jej ojca, mogącego zaspokajać  zachcianki młodej żony. Zatem już na starcie przed czytelnikiem staje bohater, któremu powinien współczuć, jednak z drugiej strony drwić z jego infantylności i sposobu, w jaki próbuje zdobyć swoje złote runo. W napełnianej przez jedną osobę szklance, zaczyna brakować miejsca i krople powoli się przelewają. Skapują w stronę próby uniezależnienia się i wzięcia życia w swoje ręce. Grawerska opuszcza swoją złotą klatkę i podczas pobytu w kawiarni, znajduje tytułowego kochanka. Jej życie odmienia się, jednak nie w sposób, który sobie wymarzyła.

Marek Grawerski jest uwikłanym w życie polityczne karierowiczem. Pierwszą żonę wymienia na znacznie nowszy model, którym zostaje Marta. Wredny i zakłamany kombinator na pierwszym miejscu stawia awans, zdobywając kolejne szczeble władzy. Przyjmuje strategię kurka na dachu, gdzie powieje możliwościami, tam się obraca. Ciążą jednak nad nim ciemne chmury zebrane podczas przekrętów, zrobionych w przeszłości.

Powieść rozgrywa się na kilku płaszczyznach. Zdecydowanie negatywnie zostały przedstawione mechanizmy działające w rodzimej polityce. Asertywność wobec podwładnych i dążenie po trupach do wyznaczonego celu, a z drugiej strony pełna uległość wobec przełożonych. Mentalność karierowicza politycznego, w którego hierarchii człowiek jest na ostatnim miejscu. Kolejną płaszczyzną jest sfera uczuciowa i dążenie do odzyskania własnej tożsamości przez tytułową bohaterkę. Do głosu dochodzą także koledzy kochanka i była żona Marka.

Poza zagmatwanymi losami bohaterów, mocną stroną powieści jest też język, jakim się posługują. Autorka nie cenzuruje wypowiedzi polityków, którzy nie słodzą i nie owijają w bawełnę, zwłaszcza po wypiciu drugiej flaszki. Wciągnięci w politykę skurwysyny muszą się kochać i przy okazji nienawidzić, a swoje uczucia wyrażać swobodnym językiem.

Jeżeli chodzi o słabsze strony książki, to uważam, że zbyt późno został wprowadzony punkt kulminacyjny. Jednak po jego przekroczeniu czytelnik zostaje wynagrodzony serią zaskoczeń i trwa w niepewności już do końca.

Podsumowując – dostajemy całą galerię nieszczęśliwych ludzi (trochę jak u Czechowa w Trzech siostrach). Bogatych, biednych, oszukanych, zakłamanych, czy spadających z wysoka. Musimy się zastanowić, gdzie w tym całym tyglu jesteśmy my – czytelnicy. Zazwyczaj szarzy ludzie z czterdziestogodzinnym tygodniem pracy. Ile swojego życia możemy położyć na szali szaleństwa, a ile na szali rozsądku? Czy dalej chodzić na butach z płaskim obcasem, czy ryzykować złamanie nogi, wkładając stopę w podeszwę podkutą dziesięciocentymetrową wykałaczką? Pytań pozostaje wiele. Myślę, że dobrze będzie na nie odpowiedzieć po lekturze „Kochanka pani Grawerskiej”, którą oczywiście polecam.

Kasiuk Anna – W twoim cieniu

 

„W twoim cieniu” to trzecia książka Anny Kasiuk z serii „Oczami kobiet”. Poprzedziły ją „Ciebie szukam” i „Obok Ciebie”.

Tym razem autorka zaprasza nas do korporacji, w której sama zdobywała doświadczenie przez dwadzieścia lat. Główną bohaterką jest Agnieszka, skromna i nierozpieszczona jedynaczka, pochodząca z małej, fikcyjnej miejscowości Bieszczytki, osadzonej w malowniczych Bieszczadach. Po skończeniu studiów na wydziale zarządzania na jednej z krakowskich uczelni, wraca w rodzinne strony i podporządkowuje się oczekiwaniom matki, pracując w jej biurze rachunkowym. Jednak potajemnie przed rodzicami wysyła CV do warszawskich korporacji. Po pełnym zawodu oczekiwaniu,  w końcu zostaje zaproszona na rozmowę kwalifikacyjną i zaraz po tym zatrudniona. Jej życie całkowicie się zmienia. Sama w obcym, dużym mieście, wynajmuje mieszkanie i rozpoczyna pracę w nowym dla niej świecie. Ambitnie znosi przeciwności losu i uparcie dąży do wyznaczonego przez siebie celu. Szybko przekonuje się, że nie będzie jej łatwo. Do tego zakochuje się w sąsiedzie.

Losy Agnieszki śledzimy jej oczami, poprzez wprowadzenie narracji pierwszoosobowej. Widzimy tylko tyle, co ona sama, obserwujemy jej wzloty i upadki. Poznajemy mechanizmy działające w korporacji, powszechnie znany nam wyścig szczurów. Poświęcenie podparte bezwzględną determinacją i dążeniem do wyznaczonego celu. Razem z bohaterką przeżywamy losy młodej dziewczyny, wyrzuconej, na własne życzenie, z ciepłego domu na głębokie i nieznane fale, która płynie, dryfuje, podtapia się, ale ciągle widzi suchy ląd, będący jednym z jej celów. Odskocznią od korpo staje się dla niej dom, a właściwie wynajmowane dwupokojowe mieszkanie i miłość. Niełatwa miłość, która trzyma czytelnika w napięciu. Autorka nie pozwala nam zapomnieć, że piękno rodzi się w bólach. Śledząc jej trudne decyzje, możemy się zastanawiać, co byśmy zrobili na jej miejscu.

Trzecia część „Oczami kobiet” wydaje się być najbliższa rzeczywistości. Myślę, że wiele młodych kobiet rozpoczynających karierę w korporacji, czy nawet pracujących tam dłużej, znalazło się w bardzo podobnej sytuacji, a losy niektórych z nich, mogły potoczyć się tak, jak Agnieszki. Uważam, że wspomniany realizm jest mocną stroną tej książki. Czynnikiem przyciągającym zapracowane panie z korpo i zachęcającym je do sięgnięcia po tę pozycję. Tylko czy po wielu godzinach spędzonych w nosie z laptopem, będą miały jeszcze czas i siłę czytać? Myślę, że mimo wszystko powinny się do tego zmusić. Przecież to jest powieść dla nich, a przede wszystkim o nich. Agnieszka, mimo że nieco odosobniona w książce, nie jest osamotnionym przypadkiem. Na pewno drzemie w niej przynajmniej jakaś cząstka tysięcy korposzczurek. Patrząc z innej strony, jestem przekonany, że wiele czytelniczek, a może też czytelników, widziało w swoim korpo Agnieszkę, zgarbioną w open space, czy jedzącą sałatkę w pokoju socjalnym.

Podsumowując, w trzeciej i ponoć ostatniej części cyklu, Anna Kasiuk pokazuje nam zupełnie inną kobietę, niż bohaterki w dwóch poprzednich tomach. Może nieco podobną do dziewczyny z jej wcześniejszego cyklu o Łowiskach, Majki. W książce zabrakło mi może trochę scen erotycznych, do których wcześniej przyzwyczaiła nas autorka. Mogłoby być także trochę więcej Bieszczad, ale to już moje subiektywne odczucie, z uwagi na sentyment i osobiste przywiązanie do tego regiony kraju, także w sferze literackiej. Powieść polecam wszystkim, którzy chcą się zagłębić w świat widziany kobiecymi oczami i zobaczyć w niej siebie, albo koleżankę zza biurka. Myślę, że czytelnicy dwóch poprzednich części nie potrzebują specjalnego zaproszenia.

Śmigielska Krystyna – Pokurcz

Powieść „Pokurcz” Krystyny Śmigielskiej przeczytałem pod wpływem pozytywnych reakcji koleżanek z grupy facebookowej związanej z literaturą.

Tytuł oraz okładka jednoznacznie kojarzyły mi się z obejrzanym horrorem, o chłopcu trzymanym w piwnicy i chodzącym w worku na głowie, który odstawał od rówieśników.

Tytułowy Pokurcz jest kulejącym dwudziestosześciolatkiem, przybyłym nad morze z odległej małej miejscowości, z zamiarem znalezienia tam pracy. Kacper Rawicz szybko ją podejmuje w jednej z kawiarni i mimo, że legitymuje się dyplomem ukończenia zasadniczej szkoły zawodowej, okazuje się osobą dobrze mówiącą w języku niemieckim, przez co doskonale dogaduje się z licznymi klientami zza zachodniej granicy. Między nim a córką szefa, Olgą, zawiązuje się mezalians. Pokurcz świadom swojej niższości, ostrożnie podchodzi to tego związku. Dziewczyna traktuje go dość instrumentalnie, a on nie wie, że gra toczy się zupełnie gdzie indziej.

Kompozycyjnie książką jest wspaniale przemyślana. Rozdziały nieparzyste opisują bieżącą akcję nad morzem, a parzyste retrospekcje z małej miejscowości, gdzie urodził się i wychował Rawicz, razem ze swoim przyjacielem, Władkiem Zamberem. Relacje łączące ich rodziny oraz patologiczne stosunki tam panujące, tworzą smutne i zarazem jakże prawdziwe obrazy. W tym betonowym świecie znajdujemy biedę, alkohol, drobne przestępstwa, kopulację i śmierć. W całość scala je trudna przyjaźń Zambera i Rawicza, którzy są bardziej braćmi, niż przyjaciółmi. Kochają się i nienawidzą, biją się i chronią.

Autorka prawie od samego początku prowadzi z czytelnikiem przemyślaną grę. Podsuwa pewne niewiadome, których musimy się domyślać. Co więcej, te zagadki podrzucane są na dwóch poziomach. Pierwszy dotyczy losów Rawicza nad morzem, które mają ogrom możliwości potoczenia się w różnych kierunkach. Drugi zakorzeniony jest w samej osobie Pokurcza. Po drodze, powoli dostajemy pewne wskazówki, ale jeszcze nie rozwiązania. Przybliżamy się, ale nie dotykamy odpowiedzi. Można powiedzieć, że z każdą kartką czytelnikowi rośnie ochota, żeby przenieść się pod koniec książki i przeczytać zakończenie. Jednak w trakcie powieści jeszcze wydarza się dużo dobrego i złego. Kolejne wskazówki, kolejne elementy układanki, trochę jak w klasycznym kryminale, tylko że tu nie szukamy mordercy.

Kreacje bohaterów także są mocną stroną tej książki. Konflikt wewnętrzny, a przede wszystkim tajemniczość głównej postaci. Pewnego rodzaju dwulicowość i wydawałoby się niedojrzałość Olgi. Poza tym zdegenerowani bohaterowie z rozdziałów retrospektywnych, w większości negatywni, żyjący tak, jak potrafią, bez wyższych pobudek czy celów. Można by sobie zadać pytanie, której z tych postaci powinniśmy kibicować?

Podsumowując, trzeba stwierdzić, że jest to bardzo dobra powieść. Czytelnik łapany jest w sidła dość szybko i nie puszczany do końca. Kolejne rozdziały przynoszą odpowiedzi, których wypatruje i na które czeka. Polecam wszystkim.

Duda Andrzej – Człowiek a nie człowiek

 

Autora książki „Człowiek a nie człowiek”, Andrzeja Dudę poznałem podczas Jubileuszu 25- lecia Studiów Literacko-Artystycznych Uniwersytetu Jagiellońskiego. Pół roku później wydał debiutancką książkę, którą, jak zaznaczył w posłowiu, napisał właśnie dzięki tym studiom.

Na okładce zarośnięty mężczyzna z odmrożoną skórą twarzy, jednoznacznie skojarzył mi się z kreacją filmową Leonarda DiCaprio. Ale przecież nie po okładce oceniamy książkę.

Tytułowym bohaterem okazuje się Markijan Sowa, wykształcony pół Polak, pół Ukrainiec. Po pogrzebie matki na Ukrainie, wraca do Gliwic i z dnia na dzień staje się bezdomnym, bez środków do życia. Z dużej wysokości spada na samo dno i próbuje się nie rozpaść na kawałki. Ze świata, który znał, zostaje mu do dyspozycji dworzec kolejowy, z którego i tak jest przeganiany. Z człowieka staje się nieczłowiekiem. Rozpoczyna ciężką walkę z ludźmi, przez których stracił cały dobytek, z głodem, zimnem, w końcu z samym sobą. Walkę w której nie ma zwycięzców, a jedynym sukcesem może być brak przegranych. Uczy się gospodarować resztką pieniędzy i tak dawkować racje żywnościowe, żeby skutecznie oszukiwać organizm. Traci telefon i jedynym kontaktem ze światem, jest poczta internetowa, z której korzysta w kafejce, także nie bez przeciwności. W tym bohaterze autor zamknął cierpienie, spowodowane przez niezawiniony upadek. Wszedł w psychikę człowieka, będącego nad samym skrajem przepaści, między ochłapami życia, a stanem kiedy jest już wszystko jedno. Skąd na wyciągniecie ręki ma w zasięgu rzeczy ostateczne.

Z drugiej strony pokazane jest środowisko miejscowych hanysów, ze szczególnym skupieniem na niejakim Krzysztofie Wiśniowskim. Autor stworzył bardzo mocny portret psychologiczny kolejnego upadłego człowieka. Tym razem wygląda on jak dziecko w ciele czterdziestokilkulatka. Zupełnie nie bierze odpowiedzialności za swoje decyzje, albo ich brak.

Oprócz bohaterów przygniatających czytelnika swoimi problemami, Andrzej Duda wprowadza pewne rozluźnienie, za pomocą cytowania zapisków. Jedna z bohaterek prowadzi sekretny dziennik. Nie jest on pisany wybitnym językiem literackim, za to zawiera różne zabawne sytuację. Drugim satyrycznym przerywnikiem są notatki policjantów. Posterunkowi, także piszą, tak jak potrafią. Do tego dochodzą zeznania światków, częściowo spisane, częściowo nagrane na taśmie. Kolejnym zabiegiem podnoszącym wartość książki, są dialogi gliwiczan wypowiadane śląską gwarą. Autor nie dodał słowniczka ani przypisów, ale z kontekstu wypowiedzi można się domyśleć o co chodzi.

W przedstawionej historii dotarcia na margines społeczeństwa, przeplatają się także kobiety. Jedna pozostała na Ukrainie i w marzeniach, a druga jest fizycznie obecna na dworcu, w której Markijan wypatruje ostatnią nadzieję.

Kompozycyjnie dostajemy kilka ujęć ludzkich nieszczęść. Akcja właściwa upadku Sowy toczy się w jesieni. Autor retrospekcjami powolutku doprowadza czytelnika do przyczyny jego opłakanej sytuacji, w której się znalazł.

Książka jest napisana bardzo poprawnym językiem, czyta się ją bardzo szybko. Kolorytu dodają wstawki gwarowe, sekretny pamiętnik, zapiski policjantów oraz maile. Są to niewątpliwe jej zalety. Poza tym kreacja bohaterów zasługuje na uznanie, ich tragizm i infantylność. Także do końca nie wiadomo, co się stanie z głównym bohaterem. Czytelnik czeka i snuje domysły. Być może stawia się w jego położeniu. Zastanawia. Największą wadą wydaje się jej objętość. Mogłaby być nieco dłuższa.

Podsumowując, powieść Człowiek a nie człowiek uważam za bardzo udany debiut książkowy Andrzeja Dudy. Mam nadzieję, że pójdzie za ciosem i będzie dalej pisał.

Fleszar Paweł – Powódź

Kryminał „Powódź” to debiut literacki  Pawła Fleszara, o którego recenzję zostałem poproszony przez samego autora.

Objętościowo dosyć krótka powieść, nieco powyżej dwustu stron, szczególnie biorąc pod uwagę, że w tym gatunku literackim, książki mają co najmniej trzysta. Ale oczywiście od ilości ważniejsza jest jakość. Tu niestety też możemy zauważyć pewne braki. Najprościej nazwałbym – powodzią bez wody. Zarówno metaforycznie, jak i dosłownie. Kraków tonie w wodzie, Wisła wylewa, a bohaterowie przez większość akcji chodzą suchymi nogami i bez nakryć głowy czy parasoli.

Kompozycyjnie powieść podzielona jest na siedem części, będących siedmioma kolejnymi dniami rozgrywania się akcji. Każda część rozpoczyna się notką prasową. Ciekawy zabieg, stanowiący pewien przerywnik w akcji właściwej, a przy okazji nie będący fabułą retrospektywną, co ma często miejsce w dzisiejszych kryminałach. Niestety mam wrażenie, że jest tych wstawek za dużo. Początkowy, dość mocny wstęp, dotyczy handlu kobietami oraz mrocznej strefy darknetu i do tego odnoszą się pewne późniejsze wątki. Natomiast zbyt rozbudowane aktualności pogodowe, a czasem też inne informacje prasowe nie wiele wnoszą, poza tym, że wytrącają czytelnika z rytmu.

Główna oś wydarzeń skupiona jest wokół Krisa, wojskowego i przyjaciela z dzieciństwa ofiary, prowadzącego śledztwo na własną rękę. Jego postać jest dość mocno zarysowana, ma też w sobie wewnętrzny konflikt. Może trochę brakuje cech negatywnych, jakiejś choroby psychicznej, której nabawił się na misji w Kosowie, jednak świętym nie jest, co jest niewątpliwie na plus.

W pierwszych kliku rozdziałach wkrada się niepotrzebny chaos. Chwilami trudno się zorientować kto jest kim. Myślę, że to efekt objętości. Akcja toczy się zbyt szybko, dostajemy tylko najważniejsze fakty. Czytelnik nie ma czasu na zapoznanie się z postaciami. Mogliby robić więcej rzeczy nieistotnych dla fabuły.

Przechodząc do głównego wątku, czyli do śledztwa zamordowanego Kuby, który rzekomo popełnił samobójstwo, trzeba pochwalić pomysł debiutującego w literaturze kryminalnej Pawła Fleszara. Do  samego końca ciężko znaleźć złoczyńcę, a i zakończenie niewątpliwe zaskakuje. Jednak sam przebieg poszukiwań przebiega zbyt łatwo. Brakuje ślepych uliczek, lewych sanek i przeciwności, to znaczy są ale dosyć delikatne, mało zdecydowane.

Elementami mającymi dodatkowo przyciągnąć uwagę czytelnika, są przewijające się w tle zespoły muzyczne oraz Kraków. Autor stawia na klasykę, typu Deep Purple, przywołuje też nazwisko dziennikarza muzycznego, Tomasza Beksińskiego. Sam Kraków jest pomieszaniem faktów z fikcją. Na przykład bohaterzy spotykają się w Morskim Wilku, będącym w rzeczywistości pubem Stary Port. Poza tym Wawel, mosty, Krakowska Akademia (ta współczesna, a nie poprzedniczka Uniwersytetu Jagiellońskiego).

Na słowa uznania zasługuje płynny język, jakim posługuje się autor. Powieść jest napisana jak najbardziej poprawną polszczyzną. Poszczególni bohaterowi używają charakterystycznych dla pewnych grup zwrotów (innym językiem mówią nastolatkowie, a innym wojskowi).

Podsumowując – debiut rządzi się swoimi prawami i tak, jak w tym przypadku, daje autorowi możliwość poprawienia się w przyszłości. Jestem też przekonany, że „Powódź” znajdzie swoich zwolenników, przede wszystkim w czytelnikach lubiących krótsze pozycje i pałających niechęcią do przeciągniętych i przegadanych scen, których tu po prostu nie ma (poza zbyt rozbudowanymi wstawkami prasowymi). Także myślę, że autor napiszę kolejną książkę, tym razem może trochę dłuższą, bardziej dopracowaną, poszerzoną o doświadczenia, których nabył po opublikowaniu „Powodzi”, czego bardzo serdecznie mu życzę!

Kasiuk Anna – Obok ciebie

Obok ciebie – kolejna pozycja w dorobku literackim Anny Kasiuk, w której opisuje burzliwy wycinek życia oczami pewnej kobiety, podejmującej decyzje pod wpływem czynników niezależnych od niej, a niezmiernie ingerujących w jej poukładaną od lat codzienność.

Książka została zakwalifikowana jako literatura obyczajowa i romans. Niewątpliwie prawidłowo. Niektórzy mogą ją podciągnąć także pod erotykę. Czytając Obok ciebie, oprócz wymienionych gatunków miałem wrażenie, że jest to rozbudowana przypowieść. Pewne przedstawione zjawiska, osoby, miejsca, czy sytuacje można odbierać na płaszczyźnie metaforycznej. Nieprzewidziane, a przy tym oczywiście niezaplanowane sytuacje życiowe, nie tylko zaburzają ustalony przez nas latami ład i porządek, ale potrafią wywołać niekontrolowane reakcje, którym nie do końca świadomie się poddajemy.

Główną bohaterką, której oczyma jesteśmy prowadzeni przez całą książkę, jest czterdziestokilkuletnia Izabela. Pielęgniarka, szczęśliwa żona lekarza i matka trójki dzieci. Wiedzie ona spokojnie, stateczne życie. Poza konfliktem z teściową wszystko w jej życiu układa się idealnie. W chwili, kiedy ją poznajemy, dowiaduje się o swojej chorobie. Nie jest ona śmiertelnie niebezpieczna, ale na tyle poważna, żeby pozwolić kobiecie spojrzeć na swoje życie z zupełnie innego, dotąd nieznanego punktu widzenia.

Podążając za Izabelą, jesteśmy zmuszani do postawienia się w jej sytuacji, zadania sobie pytania, co byśmy wtedy zrobili? Czy postawili wszystko na jedną kartę, czy starali się zachować rozsądek? Na ile jesteśmy w stanie zapanować nad kruchością życia? Postawy przedstawione przez autorkę pozwalają nam spojrzeć wstecz, do własnych przeżyć, do pewnych punktów kulminacyjnych, po przekroczeniu których nasze życie już nigdy nie było takie samo. Możemy się zastanowić i spróbować sobie odpowiedzieć na powszechnie znane pytanie: czy lepiej zrobić coś i tego żałować, czy żałować, że się tego nie zrobiło. Autorka zmusza do tego swoją główną bohaterkę, a za razem swoich czytelników. Powieść można, a myślę że nawet trzeba, odczytywać na głębszych płaszczyznach, niż tylko poprzez pryzmat przedstawionych prozaicznych wydarzeń, w których bierze udział Izabela.

Obok ciebie jest swoistą złotą klatką, w której jesteśmy bezpiecznie zamknięci i właśnie obok której przechodzi nasze życie. Nasze ukryte pragnienia, których się boimy zrealizować. Dylematy wyborów, podszyte z jednej strony strachem, z drugiej pragnieniem czegoś nowego, szczęścia, czy też rozkoszy, zmieniają swoje położenie, podyktowane wizją naszej przyszłości czy też zagrożeniem ze strony spraw ostatecznych.

Konstrukcyjnie powieść Obok ciebie jest prowadzona narracją pierwszoosobową. Wszystkie wydarzenia skupiają się wokół osoby głównej bohaterki, Izabeli. Poznajemy także jej rodzinę, koleżankę oraz obiekty wobec których będzie zmuszana podejmować trudne decyzje. Poza konfliktem buzującym we wnętrzu Izabeli, drugi zatarg pojawia się na linii synowa-teściowa. Pozwala on na zbudowanie dodatkowego napięcia. Całość napisana jest gładkim językiem, pozwalającym na sprawne zagłębianie się w treść książki. Dynamiczne, choć delikatne sceny erotyczne napędzają akcję, systematycznie dawkując napięcie.

Na zakończenie warto poruszyć jeszcze jedną kwestię. Mianowicie, czy jest to literatura kobieca, czy też adresowana głównie dla tej płci? Przypuszczam, że odbiór powieści przez przedstawicieli żeńskich i męskich jest różny, inaczej niż ma się to w przypadku innych gatunków literackich. Jednak w przerwach pomiędzy czytaniem kryminałów, sensacji, czy też poezji, warto się zorientować, co wyprawiają bohaterki romansów, choćby na możliwość odbioru literatury na zupełnie innych płaszczyznach. Takie doświadczenie bywa o tyleż zaskakujące, co przyjemne.

Puzyńska Katarzyna – Pokrzyk

Pokrzyk – już jedenasta część sagi o policjantach z Lipowa. Czytelnicy powinni sobie postawić pytanie: czy Katarzyna P. może ich jeszcze czymś zaskoczyć. Odpowiedź od dawna pozostaje niezmienna. Nieprzewidywalność rozwoju akcji, ale przed wszystkim zakończenia, od zawsze była jedną z najsilniejszych stron książek tej autorki.

Książka od samego początku trzyma w napięciu, rozdziały w większości zakończone na ostro, do czego zdążyliśmy się już przyzwyczaić wcześniej. Wiele niewiadomych, czy też nawet tajemnic, stopniowo się wyjaśnia, często niespodziewanie. Poza akcją główną oczywiście toczy się dodatkowa, nieokreślona w czasie – kolejny zastosowany chwyt, który siedzi z tyłu głowy i pobudza wyobraźnie oraz każe snuć domysły. Podejrzanych, podobnie jak w poprzedniej części jest wielu. Autorka zgrabnie wyprowadza nas niejednokrotnie w pole.

Powieść podzielona jest na cztery części. Trzy tytuły zaczerpnięte z Boskiej komedii Dantego Alighieri, a ostatni to po prostu Pokrzyk. Nie mają one raczej większego znaczenia jeżeli chodzi o przebieg całej akcji, służą głównie wprowadzaniu dodatkowej akcji, a także nadaniu pewnej tajemniczości i mistyczności.

Z przytupem wraca do łaski Klementyna Kopp, sprowadzona lekko na margines w poprzednich kilku częściach. Jej postać jest niewątpliwie bardzo mocnym akcentem powieści. Charyzmatyczna, bezkompromisowa, wyrazista, z silnym konfliktem wewnętrznym, oczywiście tajemnicza i nieprzewidywalna, jak sama autorka.

Pozostali bohaterowie, poznani we wcześniejszych odsłonach sagi (Podgórski, Nowakowska/Podgórska i Strzałkowska) ponownie przeżywają rozterki, po raz kolejny przechodzą przemiany, a wszystko po to, żeby czytelnik miał możliwość wyrazić o nich swój osąd, pokochać albo znienawidzić, utożsamić się z poszczególnymi bohaterami lub postawić na nich kreskę.

Sam wątek kryminalny, który można powiedzieć, jest lekko dominujący, na tle społeczno-obyczajowo-miłosnym, jak zwykle mistrzowsko przemyślany i poprowadzony bocznymi ścieżkami. Do tego czuć pewną atmosferę grozy. Las, mrok, klaun, tajemnicze napisy na ścianach. A pośrodku tego wszystkiego samotny czytelnik, pociągany jak za sznurki.

Pokrzyk to moim zdaniem najlepsza część sagi od czasów Utopców. Mroczna, tajemnicza, trzymająca przez długi czas w napięciu, z mocno nakreślonymi charakterami bohaterów. Kawał dobrej, literackiej roboty. Pozostaje jedno pytanie: co będzie dalej?

Matyszczak Marta – Trup w sanatorium

Trup w sanatorium to szósta część Kryminału pod psem – autorstwa Marty Matyszczak.

 

Ty razem trójka głównych bohaterów ze Śląska udaje się na wakacje nad morze. Oczywiście dostają w prezencje bonus, czyli zagadkę kryminalną do rozwiązania. Trup znajduje się w sanatorium Krecik, w Świnoujściu, w którym Solański z Kwiatkowską mieli spędzić romantycznie czas, w towarzystwie trójłapego Gucia. Jasnym jest, że jeżeli denatka skończyła w solance, to sprawcę może znaleźć tylko Solański.

Akcja powieści toczy się w czasach obecnych oraz w 1977 roku. Autorka nawiązuje do Festiwalu Artystycznego Młodzieży Akademickiej, na którym (poza Festiwalem Piosenki Studenckiej) debiutowały ówczesne gwiazdy, głównie z nurtu poezji śpiewanej czy piosenki aktorskiej. Przedstawione są nawet dokumenty inwigilacyjne tajnych służb z tego okresu. Choć sama FAMA nie ma znaczącego wpływu na przebieg śledztwa, to miło przeczytać nazwiska artystów, których dorobek muzyczny cenię bardzo wysoko.

Dostajemy klasyczny kryminał z podwójną fabułą i trzema narratorami. Przeszłość opisuje jedna z bohaterek, a czasy obecne narrator właściwy i oczywiście Gucio. Niezastąpiony Gucio, jak zawsze ubarwia akcję psim poczuciem humoru, do którego przyzwyczaił nas w poprzednich pięciu częściach. Z resztą zapowiedź wątków komediowych dostajemy już na początku, w nazwie reklamowanego proszku pomagającego w procesie wypróżniania.

W początkowej części powieści autorka bardzo trafnie komentuje natłok turystów zmierzających na wypoczynek nad polskie morze. W sposób trochę prześmiewczy krytykuje ten owczy pęd, w miejsce o niskim standardzie, wysokich cenach i jeszcze wyższym stopniu zaludnienia. Ja jako mieszkaniec miejscowości turystycznej (w prawdzie na drugim końcu Polski) znam z autopsji te dantejskie sceny opisane w książce.

Należy wspomnieć jeszcze o parze głównych bohaterów. Autorka nie pała sympatią do Róży Kwiatkowskiej. Jak zawsze jest ona poniewierana i poobijana. Analizując jej fizjonomię pod koniec książki, można by dojść do stwierdzenia, że składa się ona głównie z siniaków. Natomiast Szymon Solański jest głównym obiektem krytyki swojego trójłapego podopiecznego. Nie mają łatwo. Ale za to czytelnik ma ubaw po pachy.

Porównując Trupa w sanatorium do poprzednich części Kryminału pod psem, należy stanowczo stwierdzić, że autorka nie obniża lotów, jak ma to często miejsce podczas kontynuacji serii kryminalnych. Czytelnik jest prowadzony bardzo sprawnie przez akcje książki. Być może nie zaskakuje nas jakimiś nowościami, ale też nie nudzi. Powtarzają się pewne pomysły, czy też nawet schematy z poprzednich części, takie jak opisywanie miejsc odwiedzanych przed laty przez pisarkę, czy zbiegi okoliczności. Ale czemu nie korzystać, ze sprawdzonych sposobów.

Fani Gucia z poprzednich części na pewno nie potrzebują specjalnego zaproszenia do przeczytania kolejnych losów dzielnie walczącej grupy detektywistycznej. Pozostałym jak najbardziej polecam.

Wybiegając do przodu, jestem bardzo ciekawy, jak autorka wybrnie w kolejnej części, z tego co zainicjowała na końcu Trupa. Jest to niewątpliwe zaproszenie do niecierpliwego czekania na siódmą sprawę, z którą gotowe jest poradzić sobie tylko biuro detektywistyczne Solan.

Sitko Marcin – Rysiek Riedel we wspomnieniach

W ostatnich czasach obserwujemy spory wysyp wywiadów z gwiazdami polskiej sceny muzycznej, zebranych w kilkusetstronicowe książki. W mojej osobistej kolekcji są już, między innymi, wywiady-rzeki z Markiem Piekarczykiem, Romanem Kostrzewskim, czy już ś.p. Zbigniewem Łapińskim.

Marcin Sitko zauważył, że brakuje w tym panteonie, wielkiej muzycznej postaci, jakim bez wątpienia był Rysiek Riedel. Ponieważ wszelka rozmowa z nim jest już niemożliwa, postanowił przemówić za niego, głosami rodziny, przyjaciół, dziennikarzy, ludzi związanych z przemysłem rozrywkowym.

Dla wszystkich fanów Dżemu i Ryśka jest to oczywiście pozycja obowiązkowa. Postać wokalisty opisana we wspomnieniach niemal pięćdziesięciu osób. Migawki z młodości, z koncertów, ze współpracy muzycznej, aż w końcu z nierównej walki i pobytów w szpitalach.

Spróbuję tę wypowiedzi skonfrontować z filmami „Skazany na bluesa” – Jana Kidawy Błońskiego, który z resztą pojawia się w książce oraz „Się macie ludzie” – dokumentu o Ryśku. Z wywiadów przedstawionych w książce, jasno wynika, że pierwszy film jest tylko oparty na losach legendy śląskiego bluesa. Wiele scen zostało opisanych, jako niemających miejsca w życiu muzyka, m.in. wymiana przez ojca zamków w czasie wesela, czy desperacki zakup strzykawki. W końcowych scenach dochodzi także do pojednania Ryśka z ojcem, jednak udzielający wywiadów raczej są zdania, że do takowego nigdy nie doszło. Natomiast w drugim filmie, tym razem całkowicie biograficznym, została przedstawiona postać Ryśka, trochę podobnie jak w tej książce. Z resztą część osób wypowiadających się w filmie, udzieliła także wywiadów do publikacji, tyle że czternaście lat później.

Książka zawiera wiele anegdot z życia artysty. Część z nich znałem wcześniej z wyżej wspomnianego filmu dokumentalnego, duża część nie była dla mnie żadnym zaskoczeniem. Może poza epizodem, kiedy Pudel wywoływał ducha w mieszkaniu Riedlów. Poza tym z tych wszystkich wypowiedzi, a często jest to wprost powiedziane w podsumowaniu przez poszczególne osoby, wyłania się bardzo wyrazisty obraz piosenkarza, znany od dawna praktycznie przez wszystkich fanów zespołu. Czytając, miałem wrażenie, że jeden narrator przemawia głosami czterdziestu osób, które znały Ryśka w poszczególnych etapach jego życia. Jedyny odbiegający od schematu obraz, został nakreślony przez jednego z menedżerów Dżemu, w przedostatnim rozdziale. Poza obrazem samego piosenkarza, można się trochę dowiedzieć o powstawaniu niektórych piosenek, zarówno od warstwy tekstowej jak i muzycznej.

Osobiście czuję pewien niedosyt konkretnych anegdot, także uważam, że za mało muzyków (głównie z Dżemu) opisuje swoje wspomnienia. Tylko Beno i Gier udzielili wywiadów i to raptem tylko na kilka stron.

Jeżeli chodzi o samo wydanie książki, to jest ono solidne, w twardej oprawie i bardzo dobrze się czyta, tzn. publikacja się sama nie zamyka. Dodano nawet kolorową wstążeczkę, jako zakładkę. Książka zawiera wiele czarno-białych fotografii, jednak niestety większość z nich jest fatalnej jakości. Część bardzo ciemna, a część tak mała, że niewiele na nich widać. Wiadomo, że zdjęcia sprzed 40 lat nie były powalającej jakości i nawet takie stanowią cenne pamiątki, ale można je było choć trochę podciągnąć. Być może to uczyniono i nic więcej się nie dało. W każdym razie niestety jakość nie powala. Możemy być za to pewni, że wcześniej nie były one publikowane.

Ostatnim wielkim minusem, a w zasadzie pierwszym, jest dołączona płyta CD, którą wpakowałem od razu do odtwarzacza. I jakież mnie spotkało rozczarowanie, kiedy po niecałych dwunastu minutach przestała grać. Tylko dwie piosenki, za to nigdy wcześniej nie publikowane.

Podsumowując. Kupując tę książkę myślałem, że dużo więcej dowiem się o legendarnym muzyku. Trochę odgrzewanych kotletów (z filmu „Się macie ludzie”, czy z wywiadów na Youtube), za mało anegdot typu wywoływanie duchów przez Pudla, poza tym prawie jednolity obraz artysty i słabej jakości zdjęcia.

Nie mniej jednak nie żałuję, że zostałem szczęśliwym posiadaczem tej publikacji. Na pewno zawarta w niej obszerna treść dopełniła wyobrażenie o wielkim muzyku, jakim bez wątpienia był Rysiek Riedel.

Matyszczak Marta – Tajemnicza śmierć Marianny Biel

Matyszczak Marta – Tajemnicza śmierć Marianny Biel

Tajemnicza śmierć Marianny Biel autorstwa Marty Matyszczak to pierwsza część serii „Kryminałów pod psem”. Pies w tym przypadku ma kilka ukrytych znaczeń. W połączeniu z kryminałem może się oczywiście kojarzyć z policjantem, w metaforycznym ujęciu zdaję się być przemyślaną antyreklamą cyklu. Jednak na pierwszy plan wysuwa się zwykły pies w ujęciu słownikowym. Gucio – bo tak wabi się ten sympatyczny prawie czworonóg (jedną tylną łapkę stracił w konfrontacji ze złym czworonogiem).

Głównym ludzkim bohaterem jest Szymon Solański, były policjant, obecnie prywatny detektyw, niemal przymierający głodem. Sprowadza się on do śląskiego familoka, w którym przypadkowo zamieszkuje Róża Kwiatkowska, redaktorka, przez lata podkochująca się w detektywie. I właśnie w tej kamiennicy ma miejsce pierwsze morderstwo, którym w czynie społecznym zajmą się wyżej przestawieni bohaterowie.

Jak przystało na współczesny kryminał, autorka wprowadza wielowątkowość. Poza jakby się zdawałoby głównym torem, którym jest prowadzone śledztwo, mamy do czynienia z mocno zacieśniającymi się relacjami pomiędzy Różą i Szymonem. Nie bez znaczenia jest także miejsce akcji, obskurny chorzowski familok, w którym mieszkają różne typy, które nierzadko można by nazwać spod ciemnej gwiazdy. Poza społecznym tłem zwaśnionych lokatorów, czytelnik bez problemu zauważa watki satyryczne, głównie wprowadzane przez Gucia. Niektórzy mogli by się tu doszukiwać czarnego humoru, rodem z Monty Pytona.

Na pewno dużym plusem książki jest barwna kreacja bohaterów, kontrastująca z szarym, kamiennym otoczeniem. Na pierwszy plan wysuwa się Gucio, dziesięcioletni pies-geniusz, którego intelekt został podniesiony niemal do ludzkiego. Pies potrafi myśleć nie gorzej niż spora część pozostałych bohaterów, dedukować, a nawet czytać. Poza tym jest narratorem sporej części książki. Opowiada, co zdoła zobaczyć swoim psim wzrokiem. Jego wywody kierowane bezpośrednio do czytelnika, przeplatają się przez całą powieść z opisami narratora właściwego. Trochę nadpsie zdolności kontrastują z ułomnościami fizycznymi, takimi jak brak jednej łapy, bielmo na oku (mimo którego wszystko wspaniale widzi i opisuje) czy niepierwsza już młodość. Gucio ma dziesięć lat, a dalej dorównuje kroku swojemu panu. Niemniej wywody piesia bawią nas do łez.

W Szymonie Solańskim na pierwszy rzut oka można doszukać się pewnych stereotypów; były policjant, wdowiec, któremu w życiu nie bardzo wyszło, jednak nie stoczył się po równi pochyłej i oczywiście jak się uprze, to śledztwo musi doprowadzić do końca. Jeździ, jak wielu śledczych, starą skodą. Wyróżnia go jednak miłość do zwierząt, kiedy już na początku adoptuje kalekiego kundelka ze schroniska, a przecież mógł się pokusić o bardziej pasującego do detektywa, psa-mordercę. Róża Kwiatkowska (zapewne autorka nieprzypadkowo w jej nazwisku wprowadziła grę słów) jest redaktorką, niestroniącą od kieliszka, koleżanką Solańskiego z lat liceum, w którym się kiedyś podkochiwała. A jak to mówią, stara miłość nie rdzewieje…  Połączenie prowadzącego śledztwo i osoby związanej z pisarstwem też jest często spotykane w literaturze gatunkowej, choćby u Camilli Lackberk (policjant i pisarka), ale czegóż jeszcze nie było…

Pozostali bohaterowie też są bardzo wyrazistymi postaciami. Na szczególną uwagę zasługuje na pewno Brygida Buchta, której wypowiedzi w całości są prowadzone w śląskiej gwarze, co niewątpliwie dodaje książce dodatkowego kolorytu. Co więcej, są one na tyle jasne i czytelne, że nie trzeba sprawdzać znaczenia poszczególnych słów oraz wprowadzone zostały w niewielkiej ilość, przez co na pewno nie męczą czytelnika.

Być może rasowi pożeracze kryminałów poczują pewien niedosyt, związany z zawiłością śledztwa i mnogością wątków prowadzących do mordercy. Jednak muszę podkreślić, że jest to kryminał odbiegający od utartych standardów, naszpikowany soczystym humorem ze śląskim krajobrazem w tle. Myślę, że po jego przeczytaniu, z niecierpliwością sięgniecie po kolejne części przygód Gucia i jego pana, co też i ja uczyniłem.

Läckberg Camilla – Złota klatka

Autorka sagi o policjantach z miasteczka Fjällbacka, po niezbyt udanej dziesiątej części sagi, „Czarownica” postanowiła zrezygnować z klasycznego kryminału i dla odmiany spróbować swoich sił w innych gatunkach literackich. Książka jest zakwalifikowana jako thriller psychologiczny, niestety niezbyt trafnie. Jeżeli ktoś się nastawiał na mocniejsze wrażenia, będzie niewątpliwie zawiedziony. Powieść trudno jednoznacznie zaszufladkować. Dostajemy zatem zbitek różnych gatunków, takich jak: literatura obyczajowa, erotyczna, czy też romans ze wstawkami elementów kryminalnych, od których zaczyna się powieść i ci, którzy nie czytają opisów reklamowych, w połączeniu z nazwiskiem autorki, mogliby przypuszczać, że zaraz rozpocznie się śledztwo.

Kompozycyjne książka została podzielona na trzy przeplatające się okresy czasowe. Obecny – najbardziej obszerny, rozgrywający się w przeciągu kilku lat, rok 2001, kiedy poznaje się para głównych bohaterów, czyli Jack i Faye, której oczami w tym etapie poznajemy wydarzenia oraz trzeci, najstarszy okres, lata dzieciństwa Faye.

Pomimo, że na pewno nie będzie to moja ulubiona pozycja w księgozbiorze autorstwa Läckberg, a nawet przypuszczam, że także wielu sympatyków jej kryminalnej sagi, to nie należy Złotej klatki od razu skreślać. Książka ma swoje słabsze i mocniejsze momenty. Do lepszych stron na pewno można zaliczyć zaskakujące zakończenie, nagromadzenie emocji, których czytelnik może doznać podczas czytania  jednego z wątków, poza tym akcja jest dość zgrabnie prowadzona i po prostu łatwo się czyta. Kolejnym plusem jest dawkowanie emocji. Być może jest to element niezauważalny, na który czytelnik raczej nie zwraca uwagi, ale można tutaj wyczuć momenty napięcia i rozluźnienia. Minusów zauważamy niestety więcej. Chociaż książka nie jest nudna, nie jest także zaskakująca. Dostajemy za to dawkę przewidywalnych sytuacji, które nastąpią w krótszym lub dłuższym czasookresie. Można powiedzieć, że scenariusz jest sztampowy, przypominający nieco amerykańskie filmy familijne o podwórkowej drużynie baseballowej, złożonej z nieudaczników lub wyrzutków, która na końcu zdobywa puchar. Do tego nieudolnie przedstawiony świat wielkiego biznesu.

Postaci mocno przerysowane, szczególnie pierwszoplanowa para. Człowiek zarabiający miliony, nie czyni podstawowych zabezpieczeń swojego interesu. Zastanawiające są natomiast metamorfozy, które przez całą powieść kształtują Faye. Postać jest zlepkiem przeróżnych charakterów i postaw, w różnych etapach swojego życia, kształtowanych przez jej najbliższe otoczenie.

Autorka wprowadza wątek niskiej próby hakerstwa komputerowego. Jednak w przeciwieństwie np. do Millenium, wydaje się on w miarę prawdopodobny. Kilkukrotnie obserwujemy sceny erotyczne. Nie stanowią one jednak próby wysokich lotów. Przez całą powieść przewija się kilka miniwątków kryminalnych. Szczególnie w ostatnim z nich można odkryć, że napisany został przez uznaną autorkę kryminałów. Niektóre zbrodnie są tylko opisane tak, że się wydarzyły, ale nie pociągnęły za sobą żadnych konsekwencji. Ani dla sprawcy, ani nie toczy się śledztwo, ani nic. Wydarzenie, jak każde inne. Jakby ktoś śmieci wyrzucił.

Podsumowując, nie można uznać ucieczki jednej z mistrzyń kryminału w kierunku innych gatunków za udaną. Powieść jak najbardziej przeciętna, której jednym z największych atutów jest nazwisko autora.

Kasiuk Anna – Namiętność pachnąca terpentyną

Pojedynek rozsądku z szaleństwem czyli o „Namiętności pachnącej terpentyną” Anny Kasiuk
     Anna Kasiuk w kolejnej powieści romantycznej zastosowała dwa rzucające się w oczy chwyty: narrację pierwszoosobową oraz wprowadzenie postaci pisarki, Sabiny Marczuk, będącej główną bohaterką . Pierwszy z nich pozwala nam na odrzucenie zbędnych opisów otoczenia widzianych oczami pozostałych osób, występujących w powieści i skupienie się na emocjach przeżywanych przez Sabinę. Możemy wejść w jej skórę i dzięki temu zastanawiać się, co sami zrobilibyśmy, gdyby przyszło nam odnaleźć się w opisywanych sytuacjach.  Drugi, być może stosunkowo często występujący w literaturze, i z pozoru tani, ale ostatecznie nie tak łatwy, o czym wie każdy artysta, próbujący pisać o sobie.   Bo najtrudniej występuje się przed własną publicznością,  najtrudniej maluje się autoportrety. W przypadku Sabiny Marczuk możemy się zastanawiać, ile swoich cech i doświadczeń autorka przemyciła w tej wyimaginowanej postaci.

 

Przed przystąpieniem do szczegółowej analizy potrzeba wprowadzić trochę matematyki. Główną bohaterkę, Sabinę, poznajemy jako czterdziestolatkę, która ma dwudziestoczteroletnią córkę, Anitę, i jest wdową od dwudziestu jeden lat. Po przedwczesnej śmierci męża, Jeremiego, trzynaście lat od niej starszego, z pomocą matki wychowała córkę oraz udało się jej zostać znaną i cenioną pisarką. Mieszka w domu należącym niegdyś do jej męża, wybudowanym w malowniczej i odludnej okolicy, dającej wszystko, co potrzeba artystom do tworzenia prawdziwej sztuki.
Tytułowa terpentyna  znajduje odniesienie do czwórki bohaterów: zmarłego męża Sabiny –   uzdolnionego malarza, córki, studiującej na Akademii Sztuk Pięknych, jej dziewczyny Marii oraz kolegi z roku, Jakuba, który powoli zaczyna dostrzegać w Sabinie swoją muzę.

 

Zasadnicze napięcie emocjonalne rozgrywa się, nie jak to zwykle bywa, pomiędzy bohaterami, ale we wnętrzu głównej bohaterki, przez co wprowadzenie narracji pierwszoosobowej wydaje się jak najbardziej uzasadnione. Dzięki temu możemy wraz z Sabiną głębiej przeżywać targające nią rozterki.

Autorka przedstawia czterdziestoletnią bohaterkę jako osobę ustatkowaną, twardo stąpającą po ziemi  i odpowiedzialnie wychowującą córkę po śmierci męża . Sabina jest także pisarką, mającą na swoim koncie sukces (na który zapewne liczy również sama Anna Kasiuk ), który jednak nie uderzył jej do głowy. Jak na kobietę sukcesu, a szczególnie artystkę, potrafi zachować umiar. Poza spotkaniami z czytelnikami, a raczej czytelniczkami (z racji na  rodzaj wydawanych powieści) nie bierze czynnego udziału w życiu towarzyskim, jakie należy się każdemu, nie mówiąc o specyficznej kaście jaką są artyści.

   Po dwudziestu jeden latach ascezy w życiu Sabiny niespodziewanie pojawiają się dwaj mężczyźni (kumulacja szczęścia zaczyna chybotać jej stabilnym życiem). Pierwszym z nich jest bieszczadzki strażnik, w dojrzałym wieku, z którym miała służbowe spotkanie w trakcie pobytu promującego książkę na Podkarpaciu . Drugim natomiast okazuje się kolega ze studiów córki, Jakub, który zamieszkuje w ich domu i powoli zaczyna podrywać Sabinę. Uzdolniony student maluje i rzeźbi postać matki swojej koleżanki.

 

   Autorka, skupiając się na losach głównej bohaterki, nie wprowadza zbyt wielu postaci, stanowiących kolejne plany powieści. Istnieje jednak jedna, szczególnie wyrazista postać, szafująca twardymi argumentami i będąca żelaznym autorytetem Sabiny. To matka kobiety – wdowa o zdecydowanie konserwatywnych poglądach, mocno sprzeciwia się związkowi córki z kolegą jej wnuczki.

 

   Jaką drogę wybierze Sabina? Czy postawi na stabilizację z oddalonym o 500 kilometrów Wiktorem, czy stanowczo sprzeciwi się matce i zaryzykuje, angażując się w szalony i spontaniczny związek z Jakubem? A może ponownie zamknie się przed mężczyznami w swoim pokoju i całą energię włoży w pisanie kolejnych powieści?

 

   Niewątpliwie najmocniejszą stroną książki są wciągające czytelnika, wewnętrzne rozterki głównej bohaterki, które poznajemy w pierwszoosobowej opowieści . Delikatne sceny erotyczne dodają uroku powieści.  Można się zastanawiać nad realizmem  przedstawionym w „Namiętności”. Niektórzy odbiorcy mogą uznać metamorfozy Sabiny za efekt zbyt wybujałej fantazji autorki. W wieku piętnastu lat zachodzi w ciążę, przed dwudziestką zostaje wdową, potem wiedzie wzorowe życie przykładnej matki, stroniąc od mężczyzn i nawet drobnych szaleństw, aż do momentu, w którym ją poznajemy. I nagle mamy trzecią Sabinę, dojrzałą kobietę walczącą z samą sobą, która musi dokonać wyboru między rozsądkiem a szaleństwem. Pamiętajmy jednak, że już samo życie jest nieprzewidywalne, a pod wpływem miłości człowiek staje się zdolny do takich działań, o których nawet nie miał odwagi pomarzyć. Zatem przedstawiona historia może mieć odzwierciedlenie w prawdziwym życiu i wiele kobiet może odnaleźć w sobie Sabinę.

Puzńska Katarzyna – Rodzanice

Lipowo zaskakuje po raz dziesiąty!

Katarzyna Puzyńska kolejny raz zaprasza nas do śledzenia losów policjantów z Lipowa. Tym razem trupa znajdujemy na zamarzniętym jeziorze w pobliskiej wsi Rodzanice. Śledztwo oczywiście prowadzi Daniel Podgórski wraz z ekipą, dobrze znaną fanom sagi, z poprzednich części. Wątki kryminalne nie mają powiązań ze wcześniejszymi tomami, jednak wzajemne relacje pomiędzy bohaterami znalazły kontynuację w Rydzanicach.

Główna akcja książki rozpoczyna się 30 stycznia 2018 roku, czyli na dzień przed tym, jak ma na niebie pojawić się krwawy superksiężyc i dokładnie rok bez jednego dnia przed oficjalną premierą powieści. Oprócz tej daty często cofamy się do wydarzeń z roku 2016 oraz sporadycznie do lat wcześniejszych. Do takich retrospekcji autorka przyzwyczaiła nas już w pierwszej części sagi i konsekwentnie kontynuowała stosowanie tego chwytu we wszystkich jej częściach.

W budowie powieści można wyróżnić cztery płaszczyzny:

  1. kryminalna – najbardziej oczywista, wynikająca wszak z gatunku w jakim została napisana,
  2. miłosna – podyktowana wzajemnymi powiązaniami głównie między Danielem Podgórskim, a Weroniką Nowakowską i Emilią Strzałkowską – wątki kontynuowane z poprzednich części,
  3. społeczno-obyczajowo-psychologiczna – opisująca relacje występujące pomiędzy bohaterami, ich ciemne strony i skrywane od lat mroczne tajemnice,
  4. mistyczno-mitologiczna – wprowadzająca elementy powieści grozy, poprzez szklane kule, przepowiednie, obecność istot pozaziemskich.

Dla fanów pisarki nie będzie zaskoczeniem, że znalezienie mordercy pośród wprowadzonych postaci nie będzie łatwe. Podejrzani są wszyscy! Z rozdziału na rozdział przechodzimy od jednego potencjalnego mordercy, do następnego. Co więcej, na każdego z nich znajdują się mocne kwity. Zamordowane: młoda dziewczyna, a później dziennikarka były dla wielu osób niewygodne i korzystnym posunięciem mogło być trwałe wyeliminowanie niepotrzebnego i zagrażającego elementu. Katarzyna Puzyńska prowadzi nas zatem krętymi ścieżkami, by skierować czytelnika na lewe sanki, a w finale tak zaskoczyć, że będziemy kręcić z niedowierzaniem głowami, myśląc „znów udało się jej nas oszukać”.

Poza wartką akcją autorka wprowadza opisy, które wytwarzają klimat. Można wyczuć pewne podobieństwo do pierwszej części sagi, Motylka, w której także śledztwo toczy się zimą. Początkowe sceny mrożą czytelnika, jednak później siła rażenia przeniesiona jest bardziej na akcję powieści i relacje pomiędzy bohaterami, każące trzymać nas w napięciu. Podobnie, jak w poprzednich częściach, nie mogło zabraknąć zwierząt, które prawdopodobnie otaczały pisarkę podczas stukania w klawiaturę laptopa.

Chyba pierwszy raz od początku sagi, dostało się wszystkim opisanym szerzej bohaterom powieści. Oprócz tego, że jeden po drugim są podejrzani o popełnienie najcięższej, nieodwracalnej zbrodni, to trudno jest znaleźć chociaż jednego dobrego człowieka. Każdy „ma coś za uszami”. Autorka prezentuje bardzo szeroki wachlarz nieprawości między innymi: nieślubne dzieci, przemoc domowa, pedofilia, kazirodztwo, skrywane sekrety małżeńskie, alkoholizm, choroby psychiczne i w końcu w tym morzu grzechu i patologii pływa na samotnej tratwie morderca. To jakby zebrać najgorszy otaczający nas element i cisnąć nim w mapę malutkiego Lipowa.

Wątek mitologiczny, powiązany z wierzeniami, zabobonami i duchami przewijał się w sadze już wcześniej, między innymi w „Trzydziestej pierwszej” i „Utopcach”. Niewątpliwie dodaje książce mrocznego klimatu, tajemniczości i trzyma w napięciu w równej mierze, co chęć dowiedzenia się, kto zabija. Uważam jednak, że nie jest on aż tak znaczący, jakby miał sugerować opis książki, czy cytat z piosenki Metalliki otwierający powieść.

Szukający słabych stron Rodzanic nie mają prostego zadania. Lubiący czytać „cegły” wskazaliby zapewne na objętość. Zaledwie 2/3 tego co dostaliśmy w poprzedniej części, Norze. Ja za to mógłbym wskazać, jako słabszy punkt, zbyt szybkie wprowadzenie epilogu. Już po 93% powieści (czytałem na czytniku, bez numerów stron). Rzadko spotyka się tak wczesne podsumowanie książki.

Podsumowując, dostajemy do ręki kawał dobrze napisanego kryminału, trzymającego w napięciu, koloryzowanego wątkami pobocznymi, dzięki którym wiemy, że jest to kolejny, dziesiąty,  puzel w układance Puzyńskiej. Pomimo tej okrągłej liczby, autorka niejednokrotnie pozwoli sobie nas zaskoczyć, choć mogłoby się wydawać, że znamy ją i jej bohaterów na wylot.

Myślę, że każdy po przeczytaniu ostatnich linijek Epilogu, z niecierpliwością będzie czekał na kolejne, burzliwie i przełomowe wydarzenia w Lipowie.

Skubisz Magda – LO Story

Magda Skubisz – LO Story

LO Story to pierwsza z, jak na razie, czterech część powieści o losach nastolatków z jednego z liceów ogólnokształcących. Tytuł mógłby sugerować, że będzie to młodzieńczy romans osadzony w szkolnych murach, którego głównym odbiorcą powinna być nastoletnia żeńska młodzież. Oczywiście zasygnalizowany wątek miłosny ma miejsce, ale nie jest on dominującym tematem książki i wiek docelowego odbiorcy można śmiało rozciągnąć w przód, do sędziwych emerytów, a także nie ograniczać czytelników do płci żeńskiej.

Już po przeczytaniu fragmentu, można odnieść wrażenie, że autorka w dalekiej przeszłości czytała Przygody Mikołajka, a w niedalekiej oglądała Włatcuf Móch. Oś powieści stanowią losy zgranej paczki czwórki przyjaciół, o jakże odmiennych charakterach. Na tacy dostajemy przekrój możliwych sylwetek, w mocno zarysowanych postaciach. Kaśka, zwana Rybą jest zgrabną, wyzywająco ubierającą się dziewczyną, zdegenerowaną już w tak młodym wieku, pochodzącą z rodziny patologicznej, aczkolwiek osiągającą dość dobre wyniki w nauce, przynajmniej mającą takie możliwości intelektualne. Ala – Luśka, prawie przeciwieństwo swojej najlepszej przyjaciółki, gruba, pryszczata, z nikłym powodzeniem u chłopaków, opiekująca się bratem swojej siostry, który rozpieszczany, głównie przez dziadka, pada ofiarą bezstresowego wychowania, dzięki czemu, między innymi przechowuje w uchu kota jakieś przedmioty. Męską część bohaterów reprezentują Master i Burak. Dzięki ich bardzo wyrazistym ksywom, opis charakterów wydaje się zbędny. Dla formalności, Master jest przystojnym nastolatkiem, chodzącym w skórze, mającym bogatych rodziców. Wprost ideał dla żeńskiej części liceum. Burak, jak się można spodziewać, stanowi jego przeciwieństwo. Mieszka na wsi, pomaga rodzicom w prowadzeniu gospodarstwa, je ser i czosnek, które skutecznie odstraszają płeć przeciwną, o względy której próbuje zabiegać. Pomimo bardzo wyraźnych różnic, trzeba zaznaczyć, że cała czwórka stanowi zgraną paczkę przyjaciół i kiedy trzeba stają za sobą murem.

Autorka wprowadza dwa główne wątki, napięcie uczuciowe, wykreowane pomiędzy głównymi bohaterami, zaburzane czynnikami zewnętrznymi oraz konflikt na linii uczeń-nauczyciel. Niektórzy mogą uznać to za zbyt banalne i oklepane, a innym znów będzie przeszkadzać wybujała fantazja autorki i za bardzo nierealne sceny. Jednak nic bardziej mylnego. Od początku jesteśmy prowadzeni bardzo lekką narracją. Język bohaterów jest zbliżony, do tego którym posługuje się współczesna młodzież, oczywiście ta prawdziwa, a nie gładko uczesana w telewizyjnych serialach. Na pochwałę zasługuje wprowadzenie postaci marnej nauczycielki, przedstawionej w nieco satyryczny sposób, jednak dosadnie pokazujący, że nie powinno jej w tym miejscu być. Z mojego punktu widzenia, jako nauczyciela w szkole ponadgimnazjalnej, mogę stwierdzić, że prawie wszystkie opisane sytuacje mogły mieć miejsce w rzeczywistości. Oczywiście zadaniem autora jest dodanie czegoś od siebie, co jak najbardziej ma tu miejsce.

Najmocniejszą stroną książki jest niewątpliwie niebanalne poczucie humoru, skupiające się głównie w zabawnych dialogach bohaterów. Pamiętając, że przecież chodziliśmy do szkoły, siłą rzeczy utożsamiamy się z bohaterami, czasami wchodzimy w ich skórę. Pomimo tego, że każdy z nich posiada całą masę negatywnych cech, możemy na tę krótką chwilę, zaprzyjaźnić się z nimi i dopingować ich w walce z nauczycielami oraz z przeciwnościami losu.

Podsumowując, LO Story jest świetnie napisaną, lekkim piórem lekturą obowiązkową dla wszystkich, którym nieobce są wspomnienia młodzieńczych zauroczeń i bojów toczonych w szkolnych ławach. Jestem przekonany, że po zamknięciu ostatniej strony, zaczniecie się rozglądać za kolejną częścią powieści, Dżus & Dżin, w której bohaterzy zaczną walczyć na innych frontach.

 

Facebook
Instagram