Już się nawet nie cieszył, pomimo że zdrowy,
Bo dzwonek dzwonił, jak ten na katedrze,
On niby zamyślony, udawał, że mędrzec
Siwe włosy ukradkiem wyrywa mu z głowy.
Jak Minotaur korytarz przemierza państwowy,
Rzadko mu się przydarza, że okular przetrze
I słów krytycznych kilka pociśnie na wietrze,
Banalnych, ścierą czasu wytartych, nienowych.
Jeszcze się wódki czasem napije wieczorem
I lat dwadzieścia osiem wspomni w oślej ławie,
Zmarnotrawionych przed tym zbiorowym potworem…
Dwadzieścia osiem… przecież to jeszcze niewiele,
Ale wystarczy, żeby mógł być pewnym prawie,
Że już nie zdąży dobrym być nauczycielem.