Wąż się wije po ławce – obślizgły i wstrętny,
Szczeka, jak na złodzieja, choć sam kraść potrafi,
Rytmicznie klaszcze w dłonie lub kogoś w łeb trafi,
Z dumą pokazuje, że gad z niego konkretny.
Naprzeciw niego siedzi człekokształt przeciętny,
Choć przed trzydziestu laty ochrzczony w parafii.
Chętnie by węża nożem między oczy trafił
I ścierwo jego rzucił w czeluści odmęty.
Tego gada – bez klatki oswoić potrzeba
I nie krojąc skalpelem otworzyć mu głowę
Aby dostrzec, że myśli buzują w niej zdrowe.
Pamiętajmy, że trudna jest droga do nieba!
I nie każdy myśl prostą przyswoić da radę,
Wszak gada wina w tym, że narodził się gadem.